Weekend

 

Ktoś wymyślił, żebysmy w piątek o 16:00 poszli na szkolenie. Właściwie to pojechali, bo wiedzę mielismy zdobywać w Sopocie. Na szczęście prelegentom też chyba nie chciało się pracować tuż przed weekendem, więc skończyło się dość szybko.

Postanowiłem nie jechać do Szczecina tradycyjną trasą, na której w Rumii z pewnóścią czekały korki. Z Sopotu pojehałem od razu w kierunku Żukowa i potem na Kartuzy. Po raz pierwszy w życiu podróżowałem przez Kaszuby. Podobały mi się pagórki i liczne jeziora, a także egzotycznie wyglądające napisy. Minusem tej trasy była wąska i kręta szosa. Dopiero kiedy w okolicach Słupska wjechałem na droigę krajową nr 6, mogłem doicisnąć gaz.

Dziś piątek więc wieczorem w radiu dominowała muzyka zamiast dyskusji. Od razu poczułem różnicę na gorsze. Na szczęście miałem kilka swoich płyt, więc repertuar dobrałem starannie.

Jeszcze na Kaszubach zadzwoniłem do rodziców, by zapowiedzieć się na sobotnim obiedzie. Niestety, mama wczoraj trafiła znów do szpitala. Przerzuty. Radość sprzed kilku tygodni  była przedwczesna. Ciężka wizyta w szpitalu mnie jutro czeka.

Miałem dziś w nocy ciekawy sen. Odbierałem dość niespodziewanie gratulacje w związku z pewnym sukcesem zawodowym. W pewnym momencie uświadomiłem sobie, że to sen i że dotyczy… przyszłości. Kalendarz, spójrz na kalendarz – odbierałem we śnie własne polecenia. Zacząłem się  rozglądać i zobaczyłem leżący na stole terminarz. 30 kwietnia 2007. Taką pokazywał datę. Ciekawy jestem, czy będzie ten dzień chociaż odrobinę podobny do przeżytego we śnie. Byłby to istotny przyczynek do ewentualnego zaakceptowania pewnych teorii.

Tyle na gorąco, tuż po przyjeździe do Szczecina. Oczy mi się same zamykają co chwilę, więc nie będę już dłużej się katować.

     

Szczecin, 03.06.2005

 

Komentarze