WEEKEND W GDYNI

W sobotnie południe zgodnie z nieoczekiwaną zmianą planów zbliżałem się do Gdańska. Podchodząc do lotniska w Rębiechowie, samolot zazwyczaj kołuje nad miastem i ma się przepiękny widok na całą starówke oraz port.

Gdansk z samolotu

Wkrótce potem już witaliśmy się z Aniołem przed terminalem lotniska.

Dzień był piękny i po krótkim pobycie w domu wyszliśmy na spacer. Pogoda była trudno nawet powiedzieć, że wiosenna. Ona już niemal letnia była. Na gdyńskim bulwarze tłumy. Tak jakby wszyscy naraz chcieli, spragnieni ciepłych promieni, odreagować zimne i ponure miesiące.

Usiedliśmy na schodach prowadzących do wody i grzejąc plecy obserwowaliśmy pływające w pobliżu dzikie kaczki i łabędzie. Miały prawdziwą ucztę ponieważ wielu ze spacerowiczów przynosiło chleb i rzucało ptakom. Oprócz kaczek i łabędzi do wiosennego stołu przysiadły się także gołębie i rybitwy.

Labedzie 2

To, że wiosna w pełni poznać też było po tym, że nie tylko na bulwarze zobaczyć można było wiele par. W wodzie albo na wodzie działo się tak samo. „Przyrody się nie da oszukać”, jak stwierdził swego czasu Max w „Seksmisji”.

Labedzie

Po spacerze wylądowaliśmy w „Marioli”. Ponoć serwują tam najlepsze lody w Gdyni. I rzeczywiście, smakują wyśmienicie.

Wieczorem poszliśmy zapalić znicz pod pomnikiem Jana Pawła II. Nie miałem okazji zrobić tego dokładnie w rocznicę jego smierci. Przed cokołem leżało jeszcze mnóstwo swieżych kwiatów. Paliły się też inne znicze. Część zapewne trzymała się jeszcze o drugiego kwietnia, lecz było także trochę nowych, zapalonych zapewne przy okazji sobotnich spacerów.

Pomnik papieza 1

Trochę szkoda, że pomnik ginie w mroku, pomimo, że kościół obok oraz ulica są oświetlone rzęsiście. A może taki był zamysł, by wtulona między drzewa postać papieża była widoczna tylko w poświacie płonących zniczy? Tyle go widać nocą, na ile trwa pamięć o nim.

Pomnik papieza 2

Wróciliśmy do domu, a późnym wieczorem wyszliśmy raz jeszcze na bulwar, tym razem na kolację do naszej ulubionej „Barracudy”, gdzie podają pyszne krewetki z czosnkiem oraz krewetkową zupę. Do tego dorzuciliśmy trochę nowozelandzkich małż i wino.

Kiedy skończyliśmy, bulwar był juz prawie pusty. W gładkiej jak na jeziorze wodzie, trwał spektakl refleksów wieczornego miasta.

Bulwar wieczorem 1

Niedzielny poranek był taki jaki lubię. Leniwy i spokojny. Śniadanie konsumowaliśmy niespiesznie, by potem znów wylądować w ciepłym łóżeczku, z którego wyrwała nas konieczność zbierania się na lotnisko. I tak było o tyle dobrze, że nie musiałem już pakować walizek. Stały gotowe od przyjazdu poprzedniego dnia. Należało jedynie posprzątać po śniadaniu, uważając by w chlebaku albo w  lodówce nie pozostała na miesiąc jakaś bomba ekologiczna.

Kiedy się odprawiłem, do odlotu zostało już tylko czterdzieści minut. Można więc powiedzieć, że przyjechaliśmy w sam raz. Nadeszła pora by znów się pożegnać. Trochę smutno, ale z drugiej strony warto było ujrzec dobre strony i cieszyc się z tego weekendu, który trafił się zupełnie niespodziewanie.

A niedługo potem znów oglądałem niebiańskie pejzaże.

niebo

Następnego dnia obudziłiśmy się już w nowej rzeczywistości. Znów trzeba było zacząć przyzwyczajac się do innych obyczajów i odmiennych smaków. Kupiony w pośpiechu soko wieloowocowy wykrzywił mą twarz juz po pierwszym łyku. Dopiero wtedy przyjrzałem się dokładniej etykietce, z której wynikało iz był to sok truskawkowo-winogronowo-wiśniowo-…pomidorowy! Dość specyficzna mieszanka. Ale taką pewnie jeszcze trafię w najbliższym czasie niejedną.

 

Jiangyin, 07.04.2009; 10:40 LT

Komentarze