WEEKEND NA LUBELSZCZYŹNIE (3) – ŚLADAMI LUBELSKICH ŻYDÓW

O Żydach w Lublinie wiedziałem tylko tyle, że przed wojną mieszkało ich tam wielu. Ten związek uwieczniony został w tytule opowiadania noblisty, Isaaca Bashevis Singera „Sztukmistrz z Lublina”. Znam tylko tę książkę oraz kilka piosenek do słów Agnieszki Osieckiej napisanych dla wrocławskiej inscenizacji „Sztukmistrza” przez Jana Szurmieja.

I to chyba wszystko.

Z taką wiedzą lądujemy nagle, przypadkowo, w Hotelu Illan mieszczącym się w budynku jesziwy. Tu dowiadujemy się, że dziwna dla nas nazwa, nad którą nie zastanawialiśmy się podczas procesu rezerwacji znaczy „Drzewo Życia”i została zaczerpnięta z tekstów religijnych. Ba! Okazuje się, że niemal cały hotel został zarezerwowany dla Żydów, którzy przyjechali tutaj na szabas. Byliśmy prawdopodobnie jedynymi gośćmi innego wyznania. Dzięki temu mogliśmy jednak poznać niektóre ślady żydowskiej historii tego miasta.

Po powrocie ze zwiedzania starówki, ochroniarz, który miał służbę tej nocy, a którego właściciele hotelu nazywają skarbem tej instytucji z racji jego wiedzy na temat budnku oraz lubelskich Żydów w ogóle, zaprosił nas na nocne zwiedzanie synagogi.

Z recepcji udaliśmy się do prawego skrzydła budynku, po schodach na piętro, gdzie powitał nas obok makiety jesziwy, jej twórca Majer Szapiro.

Ten niezwykle elokwentny rabin, biegle władający także językiem polskim, zasiadał jako poseł w Sejmie, gdzie zapamiętana została własnie jego polszczyzna oraz liczne biblijne przypowieści, którymi ilustrował swoje wystąpienia.

Jednak nie Sejm, a lubelska jesziwa stały się szczytem jego życiowych osiągnięć. Powołanie talmudycznej uczelni właśnie w Lublinie, w którym istniały wielowiekowe tradycje podobnego szkolnictwa, było projektem, w który zaangażował się bez reszty. To głównie on zajął się zbieraniem znacznych kwot potrzebnych na postawienie okazałego budynku. Zaczął od siebie, przeznaczając na ten cel znaczną część swojego majątku. Po pierwszym spotkaniu z lubelskimi osobistościami, jeden z najbardziej dystyngowanych Żydów Lublina, Szmul Ajchenbaum podarował placu zbiegu ulic Lubartowskiej i Unickiej. Tam miała satnąć uczelnia. Kamień węgielny wmurowano 24 maja 1924 roku.

Majer Szapiro zaczął długą podróż po Europie i Ameryce zbierając fundusze na budowę gmachu. Jego wystąpienia w USA zapamietane były jako bardzo propolskie, ze szczególnym uwzględnieniem szacunku dla marszałka Piłsudskiego, którego Szapiro nazywał „polskim Waszyngtonem”. Amerykańskie gazety równie obrazowo tytułowały Szapirę jako „Książe Żydowski” czy „Słynny Europejski Rabbi”.

Majer Szapiro, który był świadkiem ogromnego niedostatku wielu żydowskich uczniów szkół mniejszego kalibru, postawił sobie za cel stworzenie uczelni – „pałacu” dla tych najzdolniejszych, których nie miały rozpraszać kłopoty codzienności. Mieli w murach jesziwy znaleź wszystko co potrzebne do życia, a ich głównym zadaniem miała byc nauka.

Otwarcie uczelni odbyło się 24 czerwca 1930 roku, a jej pierwszym rektorem został właśnie Majer Szapiro.

Na tę uroczystość zjechało do Lublina dziesięć tysięcy gości z kraju i z zagranicy. Miasto przygotowało się logistycznie na tę okoliczność uruchamiając specjalne linie autobusowe kursujące do ulicy Lubartowskiej, a koleje podstawaiały dodatkowe wagony do składów jadących w kierunku Lublina.

Cadyk czortkowski przybił mezuzę na drzwiach budynku. Nie przetrwała czasów wojny. Dziś w synagodze znajduje się jej wierna kopia:

Złoty okres uczelni to właśnie pierwsze trzy lata, kiedy kierował nią Szapiro. Niespodziewana śmierć 46-letniego wówczas rabina była szokiem dla wszystkich. Nie doczekał nawet wypuszczenia w świat pierwszych absolwentów jesziwy.

I znów Lublin czekało poważne wyzwanie logostyczne. Na pogrzeb Szapiry zjechało wielokrotnie więcej ludzi niż na ceremonię otwarcia uczelni.

Śmierć Szapiry, jedynego niekwestionowanego autorytetu jak zazwyczaj w podobnych sytuacjach wywołała targi, kto ma przejąć schedę po nim, a tego typu spory przeciwników jednej albo drugiej opcji zawsze prowadzą do obniżenia autorytetu danej instytucji, czy organizacji. Tak też stało się z lubelską jesziwą. Prawdziwy dramat nastąpił jednak dopiero w 1939 roku, kiedy 18 września do Lublina wkroczyli Niemcy. Jesziwa została natychmiast zamknięta i żaden Żyd nie miał do niej wstępu. Oczywiście większość mienia została zniszczona lub rozgrabiona. Majer Szapiro ze swoich podróży, podczas których zbierał datki na rzecz budowy uczelni, przywiózł także wiele cennych ksiąg podarowanych tworzącej się bibliotece. Teraz to wszystko znalazło się w rękach okupanta. Za Forum Żydów Polskich (http://www.fzp.net.pl)  przytaczam relację z „Deutche Jugend Zeitung”, oficjalnej gazety młodzieży hitlerowskiej, w której jeden z uczestników likwidacji uczelni pisał w lutym 1940 roku: „Sprawą szczególnej dla nas dumy było zniszczenie biblioteki Akademii Talmudycznej, znanej jako największa w Polsce. Wyrzuciliśmy z budynku wszystkie te święte dla Żydów książki, przenieśliśmy je na dziedziniec, a potem podłożyliśmy ogień. Pożoga trwała 20 godzin. Żydzi stali wokół i płakali. Ich szloch niemal nas zagłuszał. Sprowadziliśmy orkiestrę i radosne dźwięki muzyki wojskowej zagłuszyły płacz tych Żydów…”

O dziwo, gmach ocalał! Niemcy poedszli do sprawy pragmatycznie. Ślepa nienawiść do wszystkiego co żydowskie nie pozwoliła im zapomnieć o bieżących potrzebach. Jesziwa zaś była jednym z największych budynków w mieście. Przez długi czas mieścił się tam szpital dla żołnierzy Wehrmachtu.

Wśród fotografii prezentowanych w pomieszczeniach wokół synagogi znajduje się także zdjęcie zamku oraz terenów żydowskiego getta. Wielu z tych budynków dzisiaj już nie ma. Niedaleko zamku znajduje się ogromny plac zaadoptowany na dworzec autobusowy. Tam nazajutrz odnaleźliśmy ocalałą z wojennej zawieruchy niepozorną budowlę.

Kopia drzwi prowadzących do tej budki znajduje się właśnie w pomieszczeniach synagogi. Dowiedzieliśmy się, że wykonano je na pamiątkę czasów, kiedy te drzwi ratowały życie mieszkańcom getta. Znajdowała się tam bowiem… studnia, z której mogli czerpać wodę, gdy pozbawiona była jej cała odizolowana od świata zewnętrznego dzielnica.

Oglądaliśmy synagogę w skupieniu, z zainteresowaniem słuchając opowieści Pana Ochroniarza.

Odgłosy na schodach uświadomiły nam, że pobożni Żydzi idą się modlić. Usunęliśmy się więc dyskretnie.

Podczas zwiedzania dowiedzieliśmy się także troche o t.zw. Starym Cmentarzu, do którego obiecano nam dać klucze nazajutrz. I rzeczywiście, nazajutrz po sniadaniu wybralismy się na ulicę Kalinowszczyzna, wzdłuż której opasał wzgórze ceglany mur.

Otworzylismy zamek oraz solidną kłódkę z łańcuchem.

Zamknęliśmy je za sobą i znaleźliśmy się w pogrążonym w ciszy świecie, w którym czas jakby zatrzymał się w miejscu. To ponoć drugi po krakowskim najstarszy cmentarz żydowski.

Tu, ogrodzony niewielkim płotem znajduje się grób rabina Jaakowa Kopelmana. Macewa, pochodząca z 1541 roku jest ponoć najstarszą, zachowaną na ziemiach współczesnej Polski.

Stała tu już zanim na pobliskim zamku podpisano akt Unii Lubelskiej jednoczący Polskę i Litwę w jeden organizam państwowy.

Niedaleko tej macewy stoi ohel, czyli grób chroniony specjalnym domkiem (dobudowanym zupełnie niedawno). To miejsce spoczynku „Widzącego z Lublina” – miejsce, do którego do dziś pielgrzymują chasydzi z całego świata.

Jakub Icchak Horowitz dorobił się sławy „widzącego” dzięki swoim niespotykanym zdolnościom, które my nazwalibyśmy raczej jasnowidzeniem. Ponoć ten żyjący na przełomie XVIII i XIX wieku człowiek przewidział m.in. zagładę Żydów podczas II Wojny Światowej.

Piekne macewy, bogato zdobione, sterczą wśród zarośli w nieładzie, nierzadko porozrzucane po terenie wzgórza. Tyle zostało ze społeczności, która przed 1939 roku stanowiła około połowy populacji tego miasta.

Niektóre macewy wyglądają, jakby trafione pociskiem dużego kalibru.

Macewy, które tyle przeszły zwłaszcza w ostatnim stuleciu, wciąż jednak pozostają żywym wspomnieniem ludzi, których szczątki tu spoczywają. Świadczą o tym chociażby całkiem świeże kwitlechy, czyli karteczki z wypisanymi prośbami o wstawiennictwo u Boga.

Pisałem, ze czas jakby się tu zatrzymał. Niezupełnie. Został zaklęty w martwym kamieniu, lecz porastające kirkut drzewa żyją i walczą z macewami o miejsce dla siebie. Efektem takiej walki jest niezwykła, wrośnięta w pnie drzew kamienna płyta. Żadna ze stron nie odpuściła.

Wróciliśmy do furtki. Czas nas gonił. Trzeba było oddać klucz opiekunom i szybko dostać się na dworzec autobusowy, by łapać busa do Kazimierza Dolnego. O tej wycieczce nad Wisłę opowiem w następnym odcinku.

W pociągu Szczecin – Gdynia, 02.11.2013; 20:20 LT

Komentarze