WEEKEND NA LUBELSZCZYŹNIE (2) – WIECZORNY SPACER PO STARÓWCE

Ściemniało się już, kiedy wychodziliśmy z hotelu. Miła pani recepcjonistka oraz dysponujący dużą wiedzą na temat Lublina pan ochroniarz zapytali jakie mamy plany. Opowiedzieliśmy, że przyjechaliśmy na weekend, że teraz idziemy zwiedzać starówkę, a nazajutrz wybieramy się do Kazimierza Dolnego.

– Jedziecie do synagogi?

Mój pytający wzrok wyjaśnił wszystko.

– A, oni nie są z grupy, on są… normalni – zagadnęli do siebie pracownicy hotelu. Długo szukali właściwego słowa zanim uznali nas za „normalnych”. Najwyraźniej chodziło im o to, że nie jesteśmy wyznanania mojżeszowego, ale chyba nie mieli pewności, kim naprawdę jesteśmy, więc użyli takiego ogólnika.

– Ale my chcielibyśmy zwiedzić tutejszą synagogę – odparliśmy, bowiem już przy zameldowaniu w hotelu poinformowano nas, że w cenie noclegu mamy to zagwarantowane.

– Kiedy tylko zechcecie. Ja tu będę przez całą noc, więc mogę Was oprowadzić i opowiedzieć o niej.

Tak narodził się pomysł zwiedzania synagogi nocą. Umówilismy się na spotkanie po powrocie, a tymczasem poszliśmy na Stare Miasto. Po drodze zajrzelismy jeszcze na dworzec autobusowy. Chba w żadnym mieście w Polsce nie widziałem na jednym placu tylu minibusów co w Lublinie. Wyglądało tak, ajkby całą lokalną komunikację z rąk molocha PKS przejeły firmy eksploatujące minibusy. Co ja mówię? Lokalną komunikację? Stałym tam przecież także minibusy do Warszawy, Krakowa, a nawet do Władysławowa! Dowiedzielismy się, że bilet do Kazimierza Dolnego będzie kosztować około ośmiu złotych, a kursów jest wiele, więc nie musielismy specjalnie celować w określoną godzinę.

Z ciekawostek na dworcu zobaczyłem reklamę połaczenia autobusowego z… Kamieńcem Podolskim. Ech, gdybyśmy mieli więcej czasu… Zobaczyć zamek, w którym zginęli sienkiewiczowscy bohaterowie Pan Wołodyjowski i jego przyjaciel Ketling…

Naprzeciwko dworca autobusowego, po drugiej stronie ulicy rozpościera się Plac Zamkowy.

Z niego, schodami pod górę poszliśmy do zamku. Warowna budowla na wzgórzu istniała ponoć już w XII wieku, ale pierwsza murowana konstrukcja, baszta, pochodzi z wieku XIII. Konstrukcja liczy więc sobie przynajmniej z siedemset lat.

To na zamku w Lublinie podpisano w 1569 roku akt Unii Lubelskiej, federacji Polski i Litwy w jedno ogromne państwo, które przetrwało ponad dwieście lat, aż do unicestwienia Trzecim Rozbiorem. Co to był za rok, ów 1569! Na tym samym zamku książe pruski Albrecht von Hohenzollern złożył hołd lenny królowi polskiemu Zygmuntowi II Augustowi. I Hołd Pruski i Unia Lubelska stały się tematami obrazów Jana Matejki. Ten ilustrujący powstanie Unii można obejrzeć w zamkowym muzeum. My niestety, dotarlismy tam zbyt późno.

Baszta przechodziła rozmaite koleje losu, przebudowywano ją, a sam zamek odbudowywano ze zniszczeń i nadawano mu odmienny wygląd wielokrotnie. Jeszcze dwieście lat temu wyglądał tak, jak na poniższym rysunku autorstwa L. Umowskiego.

Gdyby Stanisław Staszic przypuszczał, jak zostanie wykorzystany jego projekt, pewnie nigdy nie zaproponowałby, aby ów mocno zniszczony obiekt odbudować z przeznaczeniem na… więzienie. Miało służyć jako miejsce odosobnienia więźniów kryminalnych Królestwa Kongresowego, ale w burzliwej i skomplikowanej  historii Polski popyt na więzienie był wyjątkowy. Obiekt pisał więc karty swojej ponurej historii przez 128 lat: od 1826 aż do 1954 roku. Oprócz kryminalistów trafiali tam przede wszystkim więźniowie polityczni. Najpierw zaborcy osadzali tam powstańców. W dwudziestoleciu międzywojennym zamykano tam komunistów. Szczególnie intensywnie eksploatowany był zamek podczas hitlerowskiej okupacji. Przewinęło się przez niego około czterdzieści tysięcy więźniów. Wielu z nich straciło życie. Niektórzy tuż przed wyzwoleniem miasta, bowiem skrupulatni jak zwykle Niemcy przed wycofaniem się z Lublina 22 lipca 1944 roku zabili trzystu pozostających tam więźniów. Wywieszenie polskich flag niewiele zmieniło w historii zamku, bowiem niemal z biegu zaczął pełnić funkcję więzienia dla przeciwników nowego ustroju. Niewiele zabrakło, by pobić smutny rekord Niemców. Przez zamkowe cele przewinęło się bowiem aż trzydzieści pięć tysięcy więźniów. Przez dziesięć lat zasądzono tam 515 wyroków śmierci, z czego 333 wykonano. Wreszcie w 1954 roku dobiegła kresu owa niechlubna historia. Więzienie zlikwidowano, a po remoncie od 1957 roku siedzibę tam ma Muzeum Lubelskie.

Dziwnie chodzi się po pięknie odrestaurowanym dziedzińcu, kiedy pomyśli się świadkiem ilu tragedii był on.

Z zamku drogą wiodącą przez specjalny most doszliśmy do Bramy Grodzkiej prowadzącej w obręb ścisłej starówki. Pomimo ciemności nie sposób było nie zauważyć misternych ornamentów zdobiących ściany kamienic.

Minęła dwudziesta. Zaczął się mecz Ukraina – Polska, który przy odrobinie szczęścia miał naszej reprezentacji zwiększyć szansę wyjazdu na mistrzostwa świata do Brazylii. Zaczęliśmy szukać miejsca do obejrzenia pojedynku w jakiejś knajpce, w której przy okazji zjedlibyśmy kolację. Wybór padł na „Czeską Piwnicę”, która tak naprawdę zajmowała nie tylko piwnicę, ale także parter i pierwsze piętro zabytkowej kamienicy. To był w pewnym sensie stracony czas, ponieważ nasi nie zdołali strzelić żadnej bramki i przegrali, a na dodatek jedzenie serwowane w tej knajpie pomimo długiego menu było dość podłe i stało nam na żołądkach jeszcze długo.

Za to dalszy ciąg spaceru utwierdził nas w przekonaniu, że Lublin to jest to! Przepięknie zdobione, renesansowe kamienice, tajemnicze zaułki tworzyły wyjatkowy klimat.

Był późny piątkowy wieczór a Stare Miasto tętniło życiem. Wzdłuż malowniczych uliczek rozłożyły się niemal wyłącznie restauracje, bary i kawiarnie, pełne teraz ludzi. Zastanawiałem się jak to możliwe, że nas tu nigdy wcześniej nie było. Tak naprawdę to raz w Lublinie byłem, ale poza trolejbusami prawie nic nie pamiętam. Miałem wtedy pięć albo sześć lat.

Oczywiście nie wszystkie kamienice są pięknie odrestaurowane. Lata zaniedbań trudno odrobić błyskawicznie. Dlatego nawet w rynku można zauważyć te czekające dopiero na swoją kolej. Widać jednak wyraźnie, że w odrestaurowywanie zabytkowych kamienic zainwestowano duże pieniądze. Miasto zmienia się i kiedy świezy wygląd odzyskają kolejne budynki, będzie wyglądąć tylko piękniej.

Bramą Krakowską opuściliśmy Rynek i spacerowaliśmy deptakiem w kierunku Placu Litewskiego. Nazwa upamiętnia miejsce obozowania litewskiej szlachty podczas negocjacji i proklamowania Unii. Dziś wydarzenie to upamiętnia obelisk.

W jego dolnej części znajdują się personifikacje Polski i Litwy, podające sobie ręce ponad godłami obu państw: Pogonią oraz Orłem.

Minęła dwudziesta trzecia. To był długi dzień. Postanowaliśmy na owym obelisku zakończyć zwiedzanie miasta i wrócić do hotelu. Spcer trwał trochę. Zdala od rynku ulice były wyludnione. Rozglądaliśmy się bacznie, zwłaszcza na ostatnim odcinku ulicy Lubartowskiej. Obsługa hotelu uprzedzała nas bowiem, że to dzielnica niezbyt bezpieczna nocą.

– Bardziej to jednak dotyczy naszych gości, którzy nocą wracają w myckach, owinięci flagą Izraela. Czasem ktoś wtedy rzuci kamieniem – tłumaczono nam.

Przyznam, że byłem trochę zaszokowany po usłyszeniu tych słów. Tyle mówi się o antysemityzmie Polaków i tyle argumentów wyciągano przeciwko tej tezie, a tu nagle ktoś spokojnie opowiada, że czasem się zdarza, iż ktoś rzuci w Żyda kamieniem.

Bez przygód, bezpiecznie dotraliśmy do hotelu. Spotkaliśmy przy drzwiach Pana Ochroniarza, który gotów był pokazac nam synagogę i opowiedzieć o jesziwie. Pomimo zmęczenia zapowiadała się ciekawa noc.

Szczecin; 19.10.2013; 23:50 LT

Komentarze