Połączenie jako sezonowe otwarto latem. I natychmiast okazało się hitem. Było jednym z najlepeij sprzedających się w ofercie Eurolotu. Dość powiedzieć, że zapełnienie samolotu niejednokrotnie przekraczało 100% (było to możliwe, ponieważ małe dzieci nie zajmowały oddzielnych foteli, lecz podróżowały na kolanach rodziców).
Eurolot postanowił wykorzystać niespodziewany sukces i utrzymał połączenie Gdańsk – Lublin również poza sezonem urlopowym. I znów pojawiła się pula promocyjnych biletów, z których postanowiliśmy skorzystać.
Przeloty w piątek i niedzielę niemal idealnie wpasowywały się w formułę wypadu weekendowego. Na dodatek po raz pierwszy nie musieliśmy wstawać w środku nocy, by zdążyć na poranne połączenie. Mogliśmy spokojnie się wyspać, bo samolot wylatywał z Gdańska w piątek dopiero o 12:35.
Bez pośpiechu przeszliśmy wszystkie procedury i jeszcze mieliśmy czas, by spokojnie posiedzieć, kiedy nasz samolot przygotowywał się do podróży na płycie lotniska.
Miłym zaskoczeniem już podczas lotu był poczęstunek na pokładzie. Kawa, herbata, zimne napoje, a do tego batonik. Zazwyczaj na krajowych lotach nie było czasu na ciepłe napoje.
Pogoda była dobra, niewiele chmur i ponoć pięknie było widać w dole Warszawę. Niestety, nie mogliśmy tego sprawdzić, ponieważ siedzieliśmy przy oknach po przeciwnej stronie. Za to w całej okazałości zaprezentowało nam się niedawno otwarte lotnisko w Świdniku obsługujące Lublin. Z daleka wyróżniała się charakterystyczna bryła budynku terminala.
Lublin przywitał nas słońcem. Przyjemnie było wysiąść na lśniącą świeżością płytę lotniska i podziwiać „jeszcze ciepłą” całą towarzyszącą infrastrukturę.
Jeśli mogłem narzekać, to przede wszystkim na fakt, że pomimo pięknego przystanku kolejki wkomponowanego w budynek (z peronu wchodziło się wprost do terminalu) i pomimo niewielkiego ruchu (trzy samoloty tego dnia), szynobus nie czekał na podróżnych. Szkoda, bo w ten sposób cała ta inwestycja wydaje się mocno na wyrost. A wydawałoby się, że łatwiej skorelować przyjazdy i odjazdy pociągów z trzema samolotami niż kiedy ich będzie n.p. kilkanaście. Podobny problem wynikł niedawno również na lotnisku w Szczecinie. Dużo szumu było wokół budowy przystanku kolejowego obok terminala, a kiedy już powstał, pociągi jeździły sobie, a samoloty przylatywały i odlatywały po swojemu. Bywało, że pociąg odjeżdżał tuż po wylądowaniu samolotu, zanim pasażerowie zdążyli wysiąść. Mam nadzieję, że i Szczecin, i Lublin poradzą sobie jakoś z tym problemem. Kraków jakoś dał radę. O Warszawie nie wspominam, bo to zupełnie inna skala.Tam ciągle lądują i startują jakieś samoloty. Ach, byłbym zapomniał! Miłym zaskoczeniem po przyjeździe na parking przed lotniskiem w Gdańsku było „odkrycie” całkiem już zaawansowanych konstrukcji filarów przyszłej estakady, po której tory kolejki będą przebiegać w kierunku przyszłego przystanku przy budynku portu lotniczego. Oby tylko Gdańskowi udało się skorelować pociągi z samolotami.
Tymczasem skorzystaliśmy z shuttle busa, którym za 8 złotych od osoby dotarliśmy z lotniska na Plac Zamkowy w Lublinie. Autobus jest wygodny i przede wszystkim odjeżdża 25 minut po każdym przylocie oraz wyjeżdża z Lublina na lotnisko dwie godziny przed każdym odlotem. Proste.
Nasz hotel mieścił się przy ulicy Lubartowskiej. Po raz pierwszy zawiodłem się na serwisie Booking com., który uważam za najwygodniejszy i najbardziej przyjazny użytkownikowi. Ulica Lubartowska jest dość długa, a wskaźnik na mapce pokazał po prostu jej początek, niedaleko Placu Zamkowego. Ruszylismy więc dziarsko z walizkami. To było nasze pierwsze spotkanie ze starówką, która już wtedy nam się spodobała, bo czy nie może robić wrażenia „odkrywanie” fresków na starych, oryginalnych elewacjach kamienic?
Wkrótce jednak zorientowaliśmy się, że mapa z Booking com. wprowadziła nas w błąd. Długo jeszcze maszerowaliśmy taszcząc bagaże, zanim dotarliśmy do numeru 86. Tam znajdować się miał nasz hotel. Kiedy weszliśmy przez bramę na teren posesji, naszym oczom ukazał się okazały budynek… jesziwy, czyli szkoły kształcącej uczonych w Piśmie. W tej uczelni założonej przed wojną przez rabina Szapiro zgłębiano tajniki Tory i Talmudu.
Zaskoczenie było duże, ponieważ rezerwując hotel, nie spodziewaliśmy się takiego związku ze społecznością, która przed wojną stanowiła mniej więcej polowę mieszkańców tego miasta. Jeszcze większą niespodzianką była propozycja, że śniadanie poda się nam do pokoju. Niby nic szczególnego w hotelu, ale w tym przypadku chodziło o to, że hotel był niemal pełen gości, wyznawców judaizmu, którzy zjechali tutaj świętować szabas. Nie powiedziano nam tego wprost (obsługa była bowiem bardzo miła), ale odnieśliśmy wrażenie, że nasza obecność i odmienne obyczaje mogły być pewnym dysonansem w tej dość jednolitej grupie. Zgodziliśmy się na konsumpcję w pokoju i na jakiś czas zalegliśmy w łózku na popołudniową sjestę, która przeciągnęła się do zmroku.
Gdańsk; 16.10.2013; 00:30 LT