Uwielbiam atmosferę kolejowych dworców, więc również Centralny w Warszawie ma swoje niepoślednie miejsce w moim sercu. Pamiętam czasy jego swietnosci, wkrótce po otwarciu, gdy mówiło się (zapewne zgodnie z nakazem towarzysza Gierka), ze to najnowowcześniejszy dworzec w Europie. Może była to przesada, ale też nie było się czego wstydzić. Przekleństwem tego dworca jak i wielu innych w Polsce stał sie fakt przynależnosci do jednego z najbardziej niewydolnych, państwowych molochów – PKP. I gdy starsze oraz mniej ciekawe tego typu obiekty pielęgnowały swą wieksza lub mniejszą urodę, stopniowa degradacja Centralnego rozpoczęła się niemal zaraz po jego otwarciu.
Szkoda, że nie miał gospodarza z prawdziwego zdarzenia. Pamiętam swoje pierwsze tam wizyty, kiedy pachniało jeszcze wielkim światem i kiedy w miare bezpiecznie mozna było przespać się w poczekalni, oczekując na nocny pociąg gdzieś w Beskidy.
Potem budki zaczeły zajmować wszystkie wolne miejsca, posadzki myte byle jak z grubsza czyste były jedynie na srodku, liszaje pojawiły się na ścianach, a wewnatrz oprócz nachalnych bezdomnych królować zaczęli przestępcy rozmaitej maści.
Nie ma chyba gorszej pory na przyjazd i oczekiwanie na Centralnym niż środek zimowej nocy. Wewnątrz wiekszość sklepików i barów pozamykana, a na zewnątrz, na mróz nie chce się wychodzić.
Tak właśnie dojechałem ostatnio. Po wyjściu na peron nie spieszyłem się zbytnio, wiedząc, że mam jeszcze cztery godziny do przyjazdu Pauliny. Spokojnym krokiem postanowiłem pójśc najpierw do głównej hali. Co z niej zapamiętałem to przede wszystkim przenikliwy ziąb. Widać, że nikt nigdy nie pomyślał tu o zimie. Wystarczyłyby jakieś kurtyny albo obrotowe drzwi tworzące coś w rodzaju śluzy. Tymczasem wiatr hulał jak chciał, przeganiając wiekszość podróżnych. Ci najbardziej zdesperowani, skuleni, próbowali wytrwać na krzesełkach pod dumnym neonem „Strefa Intercity”. Była to zarazem strefa największego chłodu gdyż owo miejsc znajdowało się dokładnie na środku, na lini przeciągu pomiędzy wciąż otwartymi drzwiami wejściowymi. Rozrzuceni nieopodal koczowali bezdomni. Spokojni, zastygli, spali albo próbowali zasnąć. Na ich twarzach w odróżnieniu od podróżnych nie widać było cierpienia. Jedynie obojętność. Taka sama, z jaką codziennie przyjmowali swój los.
– Panie, wspomóż pan polskich pijaków – z zamyślenia wyrwał mnie głos obok. Jakiś młody mężczyzna odłączył się od grupki kolesiów i podszedł do mnie spróbować szczęścia. Mocniej ścisnąłem uchwyt walizki i odsunąłem się od natręta.
– No daj pan parę groszy! Niedopici jesteśmy, a nie ma skąd wziąć! – nie ustępował.
– Daj mi pan spokój! – odpowiadam i odchodze zdecydowanym krokiem gdzieś w drugi koniec hali. Niedopity ustępuje. Pewnie za chwilę spróbje szczęścia u kogoś innego.
W labiryncie podziemnych przejść jest całodobowa kafejka internetowa. Postanawiam skorzystać i dorzucić kolejny wpis do bloga. Tam właśnie napisałem ten poprzedni, o nocnych podróżach. Kafejka jest dobrze ogrzana więc szybko robi się błogo i sen zaczyna morzyć coraz bardziej. Gdzieś w kącie przy jednym z komputerów ktoś z głową opartą na stoliku głośno chrapie. Sprawia wrażenie jakby to właśnie sen a nie komputer był głównym celem jego tu wizyty. Na innych dwóch komputerach jacyś zawzięci gracze prowadzą wirtualne wojny. Zanim jednak skończę pisać bloga jeden z nich zaśnie nad klawiatura na dobre, jakby rażony z ekranu jakims niewidzialnym pociskiem. W drugim kącie dwie nastolatki dyskutują z kimś na czacie. Głośno komentują przebieg dyskusji. I nawet nie chodzi o to, że uszy więdną, bo nie wiedną przywykłe do marynarskiego słownictwa, lecz o dysonans między ich młodzieńczą urodą, a strumieniem rynsztokowych pomyj, jaki dobywa się co chwilę z ich ust. Te pomyje obryzguja ich aurę i nic juz nie zostaje z urody.
Sam mam trudności z dokończeniem tamtego tekstu. Każde z ostatnich zdań to meka kilkukrotnych zasypiań i wymuszonych przebudzeń. Dochodzą jeszcze jakieś dwie dziewczyny i zajmują kolejne komputery. Inny z klientów zaczyna awanturę z szefem kafejki, że zniknął mu pisany właśnie e-mail. W trakcie tego ojedynku na podniesione głosy stawiam ostatnią kropkę, wciskam przycisk „publikuj” i wychodzę. Jeszcze półtorej godziny czekania.
Znów idę do hali głównej. Tam jest pizzeria, cała w namiocie z przeźroczystej folii, wiec prawdopodobnie w srodku jest dość ciepło. Minęła trzecia i akurat zamykają. Wracam więc w podziemia.
Toalety, jak to na Centralnym, nieczynne. Przerwa nocna do czwartej nad ranem. Widać według PKP w nocy ludzie sikać nie potrzebują. Ci co ni wytrzymują, robią to gdzieś w odległych kątach. Europa.
Idę na kawę i kawałek sernika w jednym z barów pod ziemią. Trochę ciepła i trochę czasu do stracenia. Znudzona barmanka wysłuchuje opowieści ochroniarza. W najdalszym kącie, nad kubeczkiem herbaty drzemie jakaś bezdomna kobieta. Obok mojego stolika nad herbata inna staruszka.
– Która godzina? – zagaduje
– Dziesięć po trzeciej.
– Dopiero? O Jezu, a ja myślałam, że może już koło piątej. Tyle siedzenia jeszcze.
– Daleko pani jedzie?
– Do Suwałk. Zachciało mi się podróżować na stare lata i patrzec na tą biedę.
– Na jaką biedę?
– No na tą wokół – zatoczyła szeroki łuk ręką. – Dopiero co były tu dwie Czeczenki. Mój Boże, jakie zmarznięte! Ledwie mówiły. Był tu taki mężczyzna i chciał kupić im herbaty, ale one nie chciały wziąć.
– Pewnie obyczaj nie pozwala im przyjmowac nic od obcych mężczyzn – próbuje znaleźć odpowiedź
– Może… Ale jeszcze tyle drogi przed nimi. Mówiły, że jadą do Berlina.
Chwila ciszy. Przełykam sernik, popijam kawę. Przez przeszklona scianę obserwujemy pobliski zaułek.
– Niech pan patrzy na tego! – zagaduje znów staruszka, pokaując maszerującego gdzieś w kąt kulawego bezdomnego – Wiem pan po co on tam idzie? Będzie teraz sikać. Jednego niedawno ktos przepędził.
– Sika tam, bo toalety zamknięte – mówię bez przekonania, bo pewnie nawet gdyby były czynne, ten człowiek nie poświęciłby złotówki na mozliwośc załatwienia się w warunkach dla niego luksusowych.
Ten jednak nie zamierza się załatwić. W burym, lepkim od brudu kącie próbuje ułożyć się do snu. Nie poleżał jednak nawet trzech minut, kiedy zjawili sie ochroniarze. Kloszard z trudem wstał i pokuśtykał wgłąb dworcowego labiryntu.
– A pan dokąd jedzie? – zagadnęła staruszka.
– Do Hiszpanii – odpowiedziałem i zdziwiłem się, że tak jakoś dziwacznie zabrzmiało to w tych okolicznościach.
Wyszedłem poszukać połączenia z Warszawą Zachodnią, bo tam miała przyjechac Paulina. Nic rozsądnego nie mogłem znaleźć więc wziąłem taksówkę. Gdy dojechaliśmy na miejsce, przed wejsciem stały dwie osoby. Dworzec zamknięty.
– Otwierają dopiero o piątej. Co pan tu bedzie robił na placu w takie zimno? – zmartwił się taksówkarz.
– Poczekam się w tunelu prowadzacym na dworzec kolejowy.
– Nie chcę pana straszyć, ale do tunelu lepiej niech pan o tej porze nie wchodzi. Jest dosyć długi i róznicy tacy się tam mogą kręcić.
Kiedy odjeżdża do przyjazdu Pauliny zostały trzy kwadranse. Silny wiatr potęguje odczuwanie zimna. Nad nami kssiężyc w pełni i niebo z małą ilością chmur. Kałuże zeszkliły się od lekkiego mrozu. Żałowałem, że opuścłem Centralny. Po kwadransie spaceru kupuje w automacie gorącą herbatę. Dobrze, ze chocaż jest ten automat. Po chwili herbata jest juz zimna, ale tez wkrótce, cały kwadrans przed czasem przyjeżdża autobus Pauliny. Po nastepnym kwadransie jestesmy na Okęciu, na czysciutkim, pachnącym jeszcze nowością Terminalu 2. Wielki świat…
Gdynia, 15.12.2008; 22:45 LT