WALKA Z CZASEM

  

W Wielką Sobotę o szóstej rano rozpoczęła sie moja podróż powrotna. Niewielki Embrarer (zdjęcie powyżej) zawiózł mnie z Tampico do Meksyku. Potem z Meksyku, większym samolotem ponad wulkanami widocznymi na poniższej fotografii poleciałem do Miami. Z Miami już ogromnym jumbo jetem do Frankfurtu. 

Wszystko szło dobrze niemal do samego końca. Kilkanaście minut przed dziewiątą siedziałem w zatłoczonym samolocie do Berlina. I wtedy poinformowano wszystkich, ze z powodu nie zgłodszenia się do odprawy jakichś pasażerów, należy odnaleźć i wypakować ich bagaż. Czas upływał, a ja coraz bardziej nerwowo liczyłem upływające minuty. Samolot miał lądować planowo o 10:05, a ja na 10:30 miałem zabukowany bus do Szczecina. Wiadomo, że parę minut poczeka, ale niewiele.

Wystartowaliśmy z 35 minutowym opóźnieniem i tylko kilka minut udało się nadrobić. O 10:31 samolot zatrzymał się przy bramce i rozpoczęła się walka z czasem. Walizki na taśmie płynęły niemiłosiernie długo, a mojej jak nie było tak nie było. Zegar pokazał jedenastą i mknął dalej, znacznie szybciej niż walizki. Już nie liczyłem, że bus poczeka aż tyle. W końcu na taśmie pojawiła się tabliczka z napisem "Ende" i mogłem udać się do reklamacji. W okienku powiedziano mi, że wcześniej jak we wtorek bagażu nie odzyskam. Dostałem stosowny kwitek i w marynarce (wraca łem wszak z tropików) oraz z podręczną walizeczką z laptopem wyszedłem na parking sprawdzić czy na pewno mój bus nie czeka.

Nie czekał. Za to zacinało drobnym śniegiem, więc wróciłem do hallu lotniska.

Zadzwoniłem do firmy autobusowej.

– Możemy pana przebukować na 12:30 – powiedziała miła pani.

Najpierw się wkurzyłem, że tak późno, ale potem spojrzałem na zegar. Była już 11:45, więc wystarczyło pójść na kawę.

– Daleko już jesteś? – zapytał przez telefon tato, bo czekali na mnie ze spóźnionym śniadaniem.

Powiedziałem, żeby nie czekali.

Bus przyjechał punktualnie. Pomyślałem, że w sumie nie jest tak źle. Wtedy kierowca poinformował nas:

– Jest jeszcze jedna osoba do zabrania z lotniska Schoenefeld.

No niech to szlag! Zamiast w stronę Szczecina, teraz trzeba jechać na drugi koniec Berlina!

Na Schoenefeld nikt nie czekał. Ten ktoś albo nie doleciał albo wybrał inny śwrodek transportu. Była godzina 13:20.

O 15:30 wysiadłem w centrum Szczecina. Trochę mało zostało tego dnia.

Ale wystarczająco dużo, żeby nacieszyć się ze spotkania z bliskimi.

Wieczorem zaś w pociąg, żeby w lany poniedziałek nie odpuścić dzieciakom. Już im zapowiedziałem, że będą mokrzy.

I tak trafiłem do tej kafejki na dworcu Poznań Główny w oczekiwaniu na drugi z trzech pociągów dzisiejszej nocy.

Poznań, 24.03.2008; 02:25

Komentarze