Dwunastego lutego mój tato skończył osiemdziesiąt lat. Umówiliśmy się, że celebrowac będziemy je w sobotę, trzynastego. Po skończeniu pracy w piątkowe popołudnie (a tak naprawdę to już był to wieczór, ponieważ obowiązki zatrzymały nas jak zwykle) wyruszyliśmy z Aniołem w podróż autem do Szczecina. Po drodze zatrzymaliśmy się przy Castoramie, zeby kupić łopatę do odśnieżania, ponieważ prognozy przewidywały normalne tej zimy zawieje i zamiecie.
Pogoda była jednak łaskawa. Zapowiadany śnieg nie nadchodził, więc warunki do jazdy były niezłe. Nie można jednak było ryzykować szybszej jazdy w ciemnościach gdyż ostrzegano przed lodem na jezdni. Zresztą momentami dało się wyczuć słabą przyczepność samochodu. Z upływem czasu dawało też znać o sobie zmęczenie po całym dniu pracy. Stację Shell koło Mc Donald’sa w Słupsku powitałem więc z przyjemnością. To jedno z moich ulubionych miejsc postojowych. Kawa, chwila drzemki i ruszyliśmy w dalszą drogę. Następny kryzys za Koszalinem, więc kolejne sprawdzone miejsce postojowe na stacji Orlen w Krzywopłotach. Po kolejnej drzemce dalej jechało się już doskonale. Rześki zatrzymałem auto pod domem. Było gdzieś koło wpół do czwartej. Kiedy weszliśmy do mieszkania, włączyliśmy telewizor na transmisję z ceremonii otwarcia olimpijskich igrzysk w Vancouver. Do zapalenia znicza jednak nie dotrwaliśmy. Sen, który nadszedł później miał tę zaletę, że nie musiał być przerywany dzwonkiem budzika. Mieliśmy wstać jedynie na tyle wcześnie, by zdążyć kupić kwiaty i pomóc tacie nakryć do stołu. Tort jechał z nami z Gdyni.
Wystarczyło więc, że wstaliśmy z łóżka o trzynastej.
Był szampan i odśpiewane „sto lat” z małym dodatekiem, że „sto pięćdziesiąt by się zdało”, bo w tak dostojnym wieku sama stówka może być poczytana jako nietakt. Jubileusz, jubileuszem, ale przyjęcie musiało się zakończyć wspólnym oglądaniem transmisji z olimpijskiego kokursu skoków narciarskich. Wszyscy kibicowaliśmy Adamowi Małyszowi i szczerze życzylismy mu złota na ukoronowanie pięknej kariery. Nasz wybuch radości po jego udanych skokach wpisał się zapewne w hałas dobiegający z wielu miejsc jak Polska długa i szeroka. Simon Amman za każdym razem uciszał nas skutecznie, ale tylko na chwilę. Potem na usta same cisnęły się słowa uznania, bo też srebrny medal, gdy jeszcze kilka tygodni wcześniej wydawało się, że miejsca na podium nawet w Pucharze Świata to już coraz bardziej odległa przeszłość, był świadectwem ogromnej klasy ale i wielkiej, sportowej ambicji.
Nazajutrz, w Walentynki, odwiedziliśmy jeszcze mojego tatę zatrzymując się na kawę, a potem ruszyliśmy do Międzyzdrojów, by tam celebrować święto zakochanych, rozciągnięte nieco na kilka następnych dni. Tak się nam złożyło na początku roku, że dozowaliśmy sobie dni wolne i wyjazdy w dawkach krótkich, ale częstych. Tromsø, Wenecja i na koniec Międzyzdroje właśnie.
Widok z naszego pokoju rozpościerał się wprost na molo.
Zapadł już zmierzch, ale na plaży było wielu spacerowiczów. Najbardziej niezwykła była jednak rozciągająca się po widnokrąg pokrywa lodowa. Bałtyk, a właściwie Zatoka Pomorska, była zamarznięta jak okiem sięgnąć. Znacznie bardziej niż Zatoka Gdańska. Zresztą śniegu w Międzyzdrojach też było wyraźnie więcej niż n.p. w Sopocie.
Po rozpakowaniu się poszliśmy na spacer na molo. Krajobraz jak w Arktyce. Ginące gdzieś we mgle klify Wolińskiego Parku Narodowego a między nami i tym klifem, lód, lód i lód.
Bliżej, niedaleko mola i plaży znajdował się nasz hotel, którego pomarańczowe oświetlenie przyjemnie ciepło kontrastowało z granatem wieczoru malowanym na śnieżnej pokrywie bałtyckiego lodu.
Poszliśmy na kolację. Jak morze to i ryba. I białe winko do niej.
A potem spokojnym spacerkiem ruszyliśmy w stronę hotelu. Po drodze minęłiśmy bramę do Alei Gwiazd. Tam, w chodniku znajdują się płyty odciskami dłoni znanych artystów.
Wiekszość niestety, przykryta śniegiem, chociaż wokół niektórych biały puch odgarnięty, zapewne przez ciekawych spacerowiczów. Śnieg jednak znów zaczynał padać, więc zapewne wkrótce przykrył i te odsłonięte na chwilę.
Nieco z boku przystanął zadumany Kwinto, czyli Jan Machulski.
Podoba mi się tutejszy zwyczaj honorowania zasłużonych aktorów. Oby władzom kurortu starczyło wytrwałości oraz pieniędzy. Chciałbym kiedyś móc przechadzać się po takim swoistym panteonie polskiego filmu, chociaż oczywiście przede wszystkim chciałbym, by jak najdłużej nie trzeba było dostawiac nowych figur. Życie jednak toczy się dalej, znaczone kolejnymi, nieuniknionymi pożegnaniami. Fajnie, że chociaż w takich, wmieszanych w tłum spacerowiczów posągach pozostaną wśród nas. Może znajdzie się tam miejsce dla Jerzego Turka, który właśnie niedawno odszedł grać na niebieskich scenach? Może mógłby gadać do jakiejś szafy jako Jarząbek, trener drugiej klasy, albo rozdawać na deptaku listy w charkterze Pana Józefa, listonosza ze Złotopolic? Może gdzieś w okolicach ławeczki, na którą zaprasza siedzący samotnie Gustaw Holoubek?
Śniadanie w hotelu Amber Baltic było wypasione. Bufet bardzo bogaty i urozmaicony. Oczywiście jak zwykle szliśmy na poranny posiłek tylko z grubsza doprowadzeni do porządku, zostawiając sobie dokładniejsze czynności na potem. W przeciwnym wypadku nie zdążylibysmy nawet na końcówkę. Nie jest wstawanie z łóżka naszą najsilniejszą stroną, to fakt. Czyż jednak należy katowac się zegarkiem jeszcze podczas urlopu? Mało nam budzików i grafików na codzień?
Dlatego nie wyrobiliśmy się na czas do rezerwatu żubrów, docierajac tam już po szesnastej. Nie było nam jednak przykro ponieważ oprócz godzin otwarcia, na tabliczce znajdowała się też informacja, że nieczynne w niedziele i poniedziałki, a to przecież był poniedziałek. Swoją drogą o ile poniedziałek jestem w stanie zrozumieć, to dziwi mnie dlaczego zamyka się żubrową zagrodę w niedzielę, kiedy prawdopodobnie w mieście bywa najwięcej turystów?.
W każdym razie zadowoleni, ze nic nie straciliśmy postanowiliśmy pojechać do Świnoujścia. W tym celu musieliśmy przeprawić się w Karsiborze promem na drugi brzeg Świny.
Zanim dojechaliśmy do miasta, oczom naszym ukazał się drogowskaz w kierunku przejścia granicznego Garz. Szybka decyzja, skrecamy w lewo i juz po chwili jesteśmy na terytorium Niemiec. Fajnie jest byc w Unii, a w strefie Shengen jeszcze lepiej. Pomyśleć, że jeszcze kilka lat temu musielibyśmy stać w kolejce i pamiętać o paszportach.
Pojechaliśmy do Herringsdorfu, gdzie zrobiliśmy krótki spacer po promenadzie i molo. Bałtyk też był tam zamarznięty.
Morze Południowochińskie, 02.03.2010; 23:55 LT