W sobotę wstałem wcześnie rano i zaczałem nadrabiać e-mailowe zaległości. Obejrzałem też fragmenty meczu siatkarek: Polska – Serbia na mistrzostwach świata w Japonii. Niestety, Złotka przegrały 1:3.
Pogoda była piękna, słoneczna, więc przed obiadem postanowiłem wybrac się na mały spacer.
„W żółtych płomieniach liści…” stały drzewa w szczecińskich parkach.
Ilekroć zaczynają przybierać te płomiennorude barwy, kołaczą mi się po głowie słowa cudownej piosenki śpiewanej przez Skaldów i Łucję Prus. No cóż, słowa Agnieszki Osieckiej, więc efekt musiał być świetny niejako z urzędu. Niewiele jest jednak utworów nawet tej autorki, które by za każdym razem tak wzruszały swoją opowiescią o przemijaniu.
http://www.youtube.com/watch?v=H4XA0CopvGQ&feature=related
I tylko platany na Jasnych Błoniach wciąz jeszcze trzymają się zielono, chociaż dywan z liści na alejkach nie pozostawia wątpliwości, że listopad za pasem.
O zmierzchu wybrałem się do Parku Kasprowicza. Zwabił mnie podświetlany zmieniającymi się barwami łuk amfiteatru. Dawno tu nie byłem. Trochę żal, ze koncerty w tak pieknie położonym obiekcie nie odbywają się częściej.
Tuż obok wzbijają się nad Jezioro Rusałka metalowe, płonące ptaki Hasiora. Ptaki nie płonęły chyba od pierwszego ich pokazu, ale wciąż intrygują niezwykłymi kształtami, barwami i dodatkowymi elementami
Wracając do samochodu, spojrzałem na inne patki. Trzy szczecińskie orły widziane od tyłu, a więc w odwrotnym oświetleniu wyglądały nie mniej ciekawie.
Pomiędzy obydwoma tymi spacerami była jeszcze wiyzta w otwartym przed tygodniem Muzeum Techniki i Komunikacji, ale o tym już w następnym wpisie.
Jedno ważne. Wreszcie wyhamowałem, odpocząłem trochę.
Szczecin, 31.10.2010; 11:35 LT