W zadymce

Na zewnątrz tęgi mróz. Porywisty wiatr miota tumany sypkiego śniegu w poprzek sosy. Czasem czuje się jak zatrzęsie samochodem. Spod białej, zmrożonej pokrywy nie wystaje nawet skrawek asfaltu. Oprócz omiatającej wszystko wokół kurzawy, widoczność ogranicza świeża partia puchu padajaca wprost z nieba. Jadę czterdziestką, w porywach pięćdziesiątką i…. jest fajnie. W środku ciepełko, przemykają kolejne compacty, a kiedy minęła północ włączyłem radio i załapałem się na świetny, nocny program w „Jedynce”. Była dyskusja o poezji, miłości, samotności… Utkwiło mi w pamięci takie zdanie: „największym szczęściem, jakiego człowiek może doznaje jest kochanie kogoś – najwiekszym nieszczęsciem jest nienawiść”.

 Nocna jazda

Droga była biała, dookoła mróz i ciemności, ale w środku zupełnie inny świat.                    

                        

Na postoju wypijam kawę i zagryzam pączkiem. Wokół biało i ciemno zarazem nizczym w noc wigilijną. Kubek kawy przypomina mi noce przy herbacie w metalowym kubku w górach. Tam czasem lał deszcz i szczęsciem było nie musieć nigdzie wychodzić – siedzieć w poblizu fajerek, dokładać drew pod kuchnię, grzać dłonie o kubek i rozmawiać z przyjaciółmi – tymi znanymi od lat i tymi, którzy takie miano dopiero wczoraj otrzymali na kredyt.

 

Zadymka

Widocznośc często ograniczał padający śnieg, ale i tak (a może właśnie dlatego) było fajnie.

W aucie jest tylko ta różnica, że jestem wyłącznie słuchaczem. Radiowym. W takich chwilach, pojedyńczych puzzlach mojej ulubionej mozaiki, odczuwam brak kogoś na siedzeniu obok. Patrzę potem na te rozbebeszone compacty, pusty kubek po kawie, zapasowy pączek i zastanawiam się gdzie kładłbym wtedy to wszystko, i czy w ogóle mógłbym jeszcze słuchać tego samego, jeździć za wolno albo za szybko, zatrzymywać za często i za długo (bo akurat transmisja meczu wypada w połowie drogi), albo nie zatrztymywać wcale. Wciąż zachłystuję się odzyskaną swobodą i nie wiem co lepsze – wolność singla czy szlaban, ale z szansą na ciepło nie tylko z air condition.

Jechałem do Gdyni duzo dłużej niż zwykle i mimo, że zanim zaparkowałem pod domem zdążyli rozdać już pierwsze Oskary, nie czułem zmęczenia i nawet nie doczukała mi senność. Dawno nie podróżowało mi się tak przyjemnie.

 

Gdynia, 28.02.2005

Komentarze