W TOALECIE

      

Jednemu z naszych kolegów o bardziej wrażliwym zołądku zaszkodziła zupa. Twierdził, ze musiała być gotowana na nieswieżym tłuszczu. Sytuacja pogarszała się z minuty na minutę i jasne się stało, że bez pilnej wizyty tam, gdzie król piechotą chodził sie nie obędzie. Nasze biuro, nowe jak wszystko w tej stoczni, wyposażone jest w stosowny przybytek, wyłożony kafelkami. Tyle tylko, że jest on urządzony na modłę chińską i nasz kolega stwierdził, ze za nic na swiecie nie zrobi tego „tam”. Za oknem rozpętała się letnia ulewa, a on biedak, pognał na statek. Mam nadzieję, że zdążył J

Toaleta tutejsza to rzeczywiście prawdziwe wyzwanie. Stoją sobie rzędem niewielkie boksy, przedzielone niskimi przepierzeniami. W boksach dziury prowadzące wprost do szamba, z którego unosi się przeraźliwy fetor. Nieduże ścianki nie zapewniają ani krzty intymności, do której my, Europejczycy jesteśmy przyzwyczajeni. Wprost przeciwnie. Kiedy ostatnio tam zaszedłem, dwóch czyniących swoje w sąsiednich boksach Chińczyków zajetych było rozmową. Od razu przypomniało mi się „Widmo wolności” Bunuela i pamietna scena przy stole wokół którego zamiast krzeseł ustawione były muszle klozetowe, a jadalnia znajdowała się w maleńkiej, jednoosobowej klitce, zapewniającej intymność owej wstydliwej czynności. Wszystko jest jak widać kwestią umowy.

Mój kolega opowiadał o pewnym Greku, który z zadziwiającą regularnością korzystał z tutejszej toalety, a ponieważ był słusznej postury, nie był w stanie domknąć drzwi od boksu. Kolega ilekroć tam zachodził, zastawał go w pozycji w kucki, rozmawiającego przez telefon komórkowy z drzwiczkami otwartymi na oścież. Toaletowa niema znajomość rozwinęła sie na tyle, że z czasem nawet pozdrawiali się nawzajem przechodząc obok swoich boksów.

Oczywiście nie wszystkie ubikacje sa takie jak w naszym biurze. Przypominam sobie restauracyjną toaletę w jednym z hoteli w Szanghaju. Dyskretna muzyczka kwiaty na stoliku, miły zapach i pan w nieskazitelnie czystym uniformie witajacy klientów i podający ręczniki po umyciu rąk. Serwis najwyższej klasy. Aż zbyt wysokiej…

Stanąłem sobie przy pisuarze i kiedy już zaawansowany byłem w załatwianiu wiadomej potrzeby, nagle… poczułem na karku męskie dłonie, które zaczęły masować mój kręgosłup i barki. Kto tego nie przeżył, nie wie jak bardzo niekomfortowa jest to sytuacja. Ręce ma się w zasadzie zajęte, możliwości obrony żadnej, a jeszcze nie wiadomo kto zacz! Zacząłem wierzgać aby strącić intruza, przez cały czas jednak uważając, żeby utrzymać parabolę moczu w świetle pisuaru. 

Okazało się, że intruzem był ów pan w uniformie, który po prostu wykonywał swoje obowiązki. Odtrącony z kamienna twarzą powrócił na swoje miejsce koło umywalki by podać mi ręcznik. Tradycyjnie ukłonił mi się kiedy wychodziłem. Ja jemu też się ukłoniłem, bo to, że nie znam wyszukanych światowych manier nie zwalnia mnie ze stosowania podstawowych.

Wyspa Liuheng; 13.06.2007; 21:35 LT

Komentarze