Drugi lot do Szczecina, o którym wspominałem niedawno miał związek także z Grupą Hotelową „Orbis”, która ze swoim partnerem, firmą Accor wprowadza nową strategię marek ekonomicznych:
Otrzymałem propozycję przetestowania jednego z takich hoteli, co uczyniłem i dzielę się swoimi obserwacjami.
Szczeciński hotel Ibis mięsci się przy ulicy Dworcowej i razem z sąsiadującym hotelem Novotel, bardziej luksusowej marki zarządzanej przez to samo konsorcjum stanowi kompleks oferujacy miejsca noclegowe niemal w samym centrum miasta. Stąd zaledwie kilka minut piechotą na dworzec kolejowy i autobusowy oraz równie krótki spacer do głównych ciągów handlowych Szczecina. Wydaje mi się, że w chwili obecnej lepszym położeniem w grodzie Gryfa może poszczycić się jedynie hotel Radisson.
Mniej podoba mi się sama konstrukcja budynku, trochę bunkrowata, kontrastująca z ponad stuletnimi kamienicami oraz ceglaną bryłą t.zw. Czerwonego Ratusza.
Za to w środku… zostałem mile zaskoczony.
Ponieważ jest to hotel z gatunku ekonomicznych, nie spodziewałem się fajerwerków. I oczywiscie cudów nie było, ale niewielki pokoik schludny i utrzymany w czystości. Pościel nieskazitelnie biała.
Połowa sukcesu to zawsze łazienka. Wiekowe, z wżartym brudem sanitariaty, pożółkłe ręczniki mogą zepsuć wrażenie nawet najlepiej wyposażonych pokojów. I tu szczeciński Ibis pokazał się z jak najlepszej strony. W prostej, compactowej łazience białe kafelki są wyłącznie białe, podobnie jak świeżo wyglądające ręczniki. Toaleta i brodzik bez śladów starego brudu w zakamarkach.
Miłym dopełnieniem są owoce i woda mineralna czekające na gości. O ile woda w większości hoteli jest już standardem to owoce raczej rzadko.
Widok z okna na wieżę budynku rektoratu Pomorskiego Uniwersytetu Medycznego też sympatyczny, chociaż oczywiście nie ze wszystkich pokoi widac to samo.
Kiedy się rozpakowałem, a na biurku wylądował laptop, padło sakramentalne pytanie o internet. Dzisiaj trudno się bez niego obejść. Przyznam, że dla mnie jest to jedno z głównych kryteriów wyboru miejsc noclegowych. Hotele rezerwuję tylko porzez internet i jeżeli czytam, iż podłączenie do sieci jest dodatkowo płatne, obiekt ląduje na końcu kolejki. Jeśli znajdę informację, że internetu nie ma w ogóle, nawet nie ropatruję możliwości tam przenocowania (zakładając, że mam wybór). Jeden z amerykańskich aktorów zwierzył się kiedyś w jakimś wywiadzie, że gdy słyszy iż hotel nie oferuje dostępu do internetu, pyta z sarkazmem: „przyszniców tez nie macie?”
Ibis w Szczecinie oferuje bezpłatny dostęp do sieci w pokojach, co natychmiast sprawdziłem i okazało się, że są to całkiem dobre, szybkie połączenia. Dla tych, którzy podróżują bez własnego laptopa w ofercie jest kącik komputerowy w hallu nieopodal recepcji.
No a skoro już w swojej relacji zszedłem do hallu, to rozejżyjmy się tam nieco. Recepcja schludna i przestronna. Z niej szerokie przejście prowadzi do restauracji „l’Estaminet” utrzymanej w stylu francuskim, lecz o niej napiszę później.
b
Obok recepcji, oprócz wspomnianego kącika internetowego jest też miejsce na rozmaite broszury informacyjne, a także na świeżą prasę. Można tez kupić rozmaite niezbędne drobiazgi.
Przy samym wyjściu duży plan miasta i zaznaczone atrakcje turystyczne. Myślę, że to bardzo dobry pomysł. Na planie miasta oczywiście zaznaczone położenie hoteli. Inna sprawa, że znaleziona na mapce informacja „CH Galaxy w budowie”, dowodzi iż ma ona już co najmniej dziesięć lat. Sporo, biorąc pod uwagę, że powstają kolejne budynki, zmienia się układ ulic. Warto pomyśleć o odświeżeniu informacji.
Z hallu kursują trzy windy. Dwie do góry, na poszczególne piętra z pokojami, a jedna na dół, do podziemnego garażu. Ja wybrałem tą ostatnią by udać się do pozostawionego na parkingu samochodu.
Orbis bowiem zadbał również o to, bym wziął udział w jakimś wydarzeniu kulturalnym oferowanym orzez miasto. Nie załapałem się na festiwal „Kontrapunkt” z powodu braku biletów, tak samo jak odprawił mnie z kwitkiem również mój ulubiony „Czarny Kot Rudy”, więc wybrałem się na spektakl z bieżącego repertuaru Teatru Polskiego.
Zanim tam dotarłem, pospacerowałem trochę po mieście. W „Mojej Szufladzie” co jakiś czas zamieszcam notki o Szczecinie, więc teraz akurat te opisy sobie daruję, lecz wspomnę tylko o jednej ciekawostce. Zazwyczaj widzimy tylko to co wokół nas. Rzadko zadzieramy głowę do góry, by „odkryć” ciekawe detale budynków, a być może jeszcze rzadziej spoglądamy pod nogi, gdzie wciąż są jeszcze slady historii przez duże „H”. Oto znajdująca się na jednym z chodników pokrywa studzienki hydrantu. Blisko siedemdziesiąt lat od upadku niemieckiego Stettina, służy jeszcze polskim mieszkańcom miasta niczym, żywy relikt dawno minionej epoki.
Nieco dalej natknąłem się na inna pokrywę chroniącą bodajże liczniki wody.
Niemal punktualnie o 19:00 dotarłem do wspomnianego Teatru Polskiego. Tego dnia grano „Bal manekinów” Bruno Jasieńskiego.
Chyba jestem za bardzo konserwatywny, bo inscenizacja z rapowaniem nie bardzo mi odpowiadała.
Jeżeli jednak wziąć pod uwagę, że Bruno Jasieński zalicza się do twórców polskiego futuryzmu, to w zasadzie taki eksperyment można uznać za w pełni uprawniony.
Tam gdzie rapowania nie było, satyra na polityków broniła się doskonale. Niesamowite jak bardzo aktualna jest nadal ta sztuka, pomimo, że napisana została w latach trzydziestych ubiegłego wieku. Polityka jak widać pomimo zadęć o demokracji zmienia się powoli. I to nawet w tych nakbardziej cywilizowanych krajach.
Sam Jasieński zresztą szczególnie brutalnie został przez nia potraktowany. Zafascynowany komunizmem osiedlił się w ZSRR, gdzie podczas t.zw. wielkiej czystki został stracony.
Ze teatru wróciłem już prosto do hotelu. Wieczorem z zewnątrz prezentował się znacznie bardziej przytulnie niż za dnia.
Zaczynał mi doskwierać głód, wieć postanowiłem sprawdzić, co do zaoferowania ma hotelowa restauracja. Wyglądała zachęcająco.
Zamówiłem może niezbyt wyszukaną potrawę, ale „bezpieczną”, t.zw. grill mix. Zanim go otrzymalem, pani kelenrka przyniosła na stół pieczywo i pasztet do uzycia w ramach oczekiwania. Sam grill mix okazał się jednak niewypałem. Ociekający tłuszczem wygladał jakby przed chwilą został zdjęty z głębokiej patelni, a nie z grilla. Już zaczynałem żałować, że nie poszedłem na kolację do położonego kilkadziesiąt metrów „Bombaju”, gdzie serwują doskonałe dania indyjskiej kuchni. Byłem tam kilka razy i zawsze wychodziłem usatysfakcjonowany. Na szczęście podany w ramach deseru creme brulee, doskonały w smaku i z pięknie zeszklonym, brązowym cukrem na wierzchu w pełni zrekompensował mizerne doznania z konsumpcji potrawy głównej.
Rano w tej samej restauracji serwowano (wliczoen w cenę pokoju) śniadanie. I tu było kolejne miłe zaskoczenie. W takiej n.p. sieci Best Western, z której nierzadko korzystałem w podróżach po USA zazwyczaj w ramach wliczonego w cenę śniadania otrzymywało się kawę lub herbatę, jakieś płatki do zalania mlekiem, donut albo muffin i ewentualnie jakiś owoc. Niewiele więcej spodziewałem się po „ekonomicznym” Ibisie, a tymczasem wybór był naprawdę duży: parówki oraz jajka na ciepło, a także wybór wędlin, serów, sałatek, owoców, płatków oraz oczywiście zimne i ciepłe napoje. Hitem zaś było gorące, niemal parujące jeszcze pieczywo. Jedyna niedogodność, to ta, że wybrałem się na śniadanie dokładnie w tym samym czasie kiedy większość hotelowych gości i akurat wtedy restauracja pękała w szwach. Trudno było zanleźć wolne miejsce. Poza tym wszystko ok.
Jeśli ktoś poszukuje niedrogiego hotelu w centrum Szczecina to jak najbardziej polecam.
Sopot; 28.04.2012; 16:30 LT