W JEDWABNY NOTATNIK ANIOŁA

                            

Po świątecznym śniadaniu, które przeciągnęło się do szesnastej poszedłem na spacer. Pogoda była raczej mało sprzyjająca. Chłodno i deszczowo, a mysli też dostroiły się do otoczenia.

Wcześniej pożegnałem Ex i dzieciaki. Ex przemierzyła czterysta kilometrów by, jak powiedziała, dzieci zjadły świąteczne śniadanie z obojgiem rodziców. Chwała jej za to. Potem wsiedli w samochód i ruszyli w niemal pięćsetkilometrową podróż do dziadków czyli jej rodziców. Ja zostałem z tatą, bratem i ciocią.

Wyjazd dzieci zawsze jest dla mnie rozdrapywaniem rozwodowych ran, więc o dobry nastrój było juz potem raczej trudno. A przecież wspominaliśmy też zeszłoroczną Wielkanoc, która zamiast radości zmartwychwstania przyniosla smutek odejścia z tego świata mojej mamy. Opowiadaliśmy sobie dawnych czasach, kiedy imprezy rodzinne gromadziły przy stole po conajmniej kilkanaście osób i stwierdzaliśmy z żalem, że ogromna większość z nich jest już po tamtej stronie. Ci zaś, co pozostali przypominają siedzących przy ognisku o świcie wędrowców, którzy jako ostatni nie poszli jeszcze spać, lecz kiedy dopiją herbatę i wyczerpią tematy rozmów, zagaszą ogień i tez udadzą się do namiotów.

Jak będą wyglądać święta za ileś tam lat, kiedy już ani taty ani ostatnich ciotek nie będzie?  Z pewnością bardzo inaczej. Młodsze pokolenie naszej rodziny jest znacznie mniej liczne i na dodatek słabo ze sobą związane. Poszliśmy swoimi drogami, oddaliliśmy od siebie…

A tam, po drugiej stronie… Czy też dzisiaj świętują?

Mojej kuzynce sniła się kilka dni temu moja mama. Kuzynka we śnie zdawała sobie sprawę, że mama umarła więc zapytała o zmarłego przed laty swojego młodego wówczas brata.

– Widziałaś Krzysia?

– Widziałam – odparła mama, ale jakoś tak bez entuzjazmu dodając za chwilę: – tam nie jest tak jak sobie wyobrażaliśmy.

Taki sen korespondować by mógł z innym, który przytrafił się kiedyś mojej cioci, kiedy jeden, jedyny raz przyśnił jej się jej zmarły tato, a mój dziadek. Zastała go w domu, kiedy w owym snie wróciła z pracy. Przestraszyła się bardzo, ale postanowiła nie dać tego po sobie poznać. W końcu, pomyślała, ojciec chyba nie zrobi mi krzywdy?

– Tatuś!? Przyszedłeś! Dzień dobry – podeszła aby sie przywitać.

– Dzień dobry córeczko.

A po potem zapytała:

– I jak tam jest?

Dziadek zamyslił sie chwilę i też bez entuzjazmu odparł

– To zależy do jakiej grupy się trafi…

Bardziej wiec nasza dzisiejsza wielkanoc przypominała listopadowe zaduszki. Rozmyślając o przemijaniu spacerowałem w siąpiącym deszczu pustawymi ulicami, a potem wróciłem do pustego mieszkania. Zdrzemnąłem się trochę, nadrabiając zarwane poprzednie noce, a potem oddałem się błogiemu lenistwu i obejrzałem „Aviatora”, na którego nie zdążyłem wybrać się swego czasu do kina.

A na koniec dnia wymieniliśmy kilka sms-ów z moim Aniołem. Otrzymałem m.in. taką informację: „(…) Twoje (…) słowa zapiszę zaraz w moim czerwonym, jedwabnym notatniku”. Było to piękne i jakże odmienne zakończenie dzisiejszego dnia. Znaleźć się w jedwabnym notatniku Anioła to prawie tak, jakby mocno się przytulić. A moje myśli zostawiły pełną nostalgii krainę wspomnień by podążyć ku przyszłości, bo przecież, jak spiewał Grechuta, „ważne są tylko te dni, których jeszcze nie znamy”. Spierałbym się o to „tylko”, ale jedynie o to.

Szczecin, 09.04.2007; 01;50 LT

Komentarze