W CIEMNOŚCI

„W ciemności”. Kiedyś jadąc samochodem usłyszałem jeden albo dwa fragmenty ksiązki „Dziewczynka w zielonym płaszczyku” i kiedy dotarła do mnie informacja, że powstaje film o tej historii,  wiedzialem, że musze go obejrzeć.


Lwów podczas niemieckiej okupacji. Likwidacja żydowskiego getta. Scenariusz takim sam jak w Warszawie, Krakowie i wielu innych miejscowościach. Bezprecedensowe okrucieństwo i zezwierzęcenie oprawców przeciwko równie zwierzęcemu, pierwotnemu instynktowi przetrwania ofiar tej masakry. Podczas wojny nic nie jest proste. Ujawniają się najprzeróżniejsze ludzkie oblicza. Nikt już nikomu nie ufa. Tygiel narodowości stopiony wcześniej w jedną, różnorodną społeczność, teraz wypluwa każdy z jej składników. Ukraińcy wreszcie mogą wziąć odwet na Polakach, Polacy szantażują i denuncjują Żydów, Niemcy ledwie tolerują Ukraińców dopóki są im potrzebni by za nich trzymać w ryzach inne nacje. Oczywiście nie wszyscy podlegają tym stereotypom. Wielu zachowuje ludzkie oblicze, godność i honor pomimo strasznych czasów, lecz jak ich rozpoznać? Zresztą czy oni sami są w stanie powiedzieć jak zachowają się za miesiąc? Ludzka dusza do dziś pozostaje wielką zagadką.

Kanalarz Socha jak wszyscy walczy o przetrwanie, Musi zapewnić byt swojej rodzinie, a jego pensja starcza co najwyżej na skromne życie. W mieście istnieje zaś cała społeczność wyjęta spod prawa. Oprócz biedaków również i zamożne rodziny. Są zwierzyną łowną. Nie wolno im pomagać. Za pomoc grozi śmierć. Kiedy jest się osaczonym najdrobniejszy ludzki gest osiąga zawrotną cenę. Niewielu jest bohaterów gotowych nieść pomoc w imię zwykłej, ludzkiej solidarności w nieszczęściu. Niektórzy robią to za pieniądze. Można jednak łatwiej się wzbogacić szantażując ofiary.  Niczym hieny nad śmietrtelnie ranną zwierzyną walczyć kto wyszarpnie większą część majątku zanim i tak przepadnie niemal niezauważony gdy Zydzi ostatecznie zginą z rąk tych, którzy i tak jedynie dla siebie zarezrwowali prawo do życia na tych ziemiach.

Socha jest jak ta hiena. Nie gardzi niczym. Każda okazja jest dobra, by od śmiertelnie przerażonych ludzi wyciągnąć jak najwięcej. Kiedy odkrywa próbę ukrycia się grupy Żydów w kanałach, bierze od nich „zaliczkę” za pomoc w charakterze przewodnika po kanałach „gdy przyjdzie pora”. Tamci nie mają wyjścia. Jeśli nie zapłacą haraczu ukraińska lub niemiecka policja szybko dowie się o wszystkim.


Wydaje się, że są to pieniądze stracone, lecz jakaś iskierka honoru tli się w duszy Sochy. Kiedy Niemcy przystępują do likwidacji getta, a przerażeni ludzie wciskają się przez przebitą w podłodze domu  dziurę do kanału, zjawia się by ich wyprowadzić w bezpieczny kanałowy zaułek.


Niezwykła jest determinacja i wola przetrwania. Wymiotując z obrzydzenia, w smrodzie i brudzie nie do wytrzymania, pośród szczurów pływających w tej kloace, ludzie spędzają w sumie czternaście miesięcy. Rodzi się tam nawet dziecko, choć sam akt miłości w takich warunkach wydaje się nieprawdopodobny. Jak bardzo może zmienić się człowiek niech świadczy fakt, że gdy już jest bezpiecznie i można wyjść na powierzchnię, dzieci kulą się jak przestraszone miejskim zgiełkiem kocięta, powtarzając: „boję się, chcę wrócić z poworotem”

Niezręcznie jest pisać o zachwycie z oglądania takich scen walki o przetrwanie, ale jeśli wyłączymy na chwilę ludzkie odruchy i skupimy się wyłącznie na warsztacie reżysera oraz operatora, trzeba pochylić czoła nad ich kunsztem. Niezwykle sfilmowana jest juz sama ucieczka do kanału. Panika, dramatyczny pośpiech podsycany narastającymi wrzaskami niemieckich żołnierzy i jazgotem karabinów w połączneiu ze strachem by zanurzyć się w cuchnącą czeluść zostały ukazane perfekcyjnie. Widz czuje się jakby był jednym z uciekinierów. Kamera miota się w rozmaitych kierunkach, rejestrujemy urwane, sekundowe sceny, zapamiętujemy rzeczy wcale nie najważniejsze, lecz te, które w niepojętym splocie neuronów odcisnęły przypadkiem piętno większe niż inne. Tak jak z rozmaitych stresujących sytuacji zapamiętujemy czasem czyjś wyraz twarzy, kolor wstążki we włosach, wyszczerbiony brzeg kubka zamiast bezpośredniej przyczyny i skutków nieszczęścia, tak kamera rejestruje wszystko i nic, Jesteśmy zdezorientowani, ogladanie staje się męczące. A potem wszystko się uspokaja i zapada mrok. Zdjęcia w ciemnościach to kolejny majstersztyk. Znów widzimy niewiele i tylko to, co najbliżej. Znów jesteśmy obserwatorem w kanale, a nie widzem w przytulnym fotelu, któremu wszystko podano na tacy. Zdjęcia to ogromny atut tego filmu.


Nie większy jednak niż rola Roberta Więckiewicza, która jest chyba jego życiową. Stopniowa przemiana szmalcownika w bohatera jest zagrana na poziomie godnym najwyższych laurów. Nie ma tam jednak nic z hollywoodzkiego patosu. Bohater grany przez tego aktora jest tak prosty, że gdy ukrywanym przez niego Żydom kończą się pieniadze, on wręcza pokryjomu gotówkę liderowi grupy, aby ten mógł przy innych mu zapłacić. Bo przecież nie powinni pomyśleć o nim, że jest frajerem robiącym to wszystko za darmo.

Filmowe dialogi dopracowane są perfekcyjnie. Konwersacje bohaterów prowadzone są nie po polsku, ani nie po angielsku jak zalecałyby wzgledy marketingowe, lecz w przedziwnej, kresowej mieszance ukraińskiego, polskiego, jidysz i niemieckiego. Pomimo tego, że język wydaje nam się znajomy i wiele rozumiemy, na ekranie pojawiają się napisy tłumaczenia na polski.

Raz jeszcze żachnę się bo trudno piać z zachwytu na filmem o tak strasznej tematyce, lecz naprawdę jest to wielka klasa. Tak wielka, że z kina wychodziłem… zmęczony atmosferą kanałów.

No właśnie. Czy „W ciemności” jest filmem tak wybitnym, że ma sznasę na Oskara? Życzę tego twórcom z całego serca, lecz obawiam się, że statuetki nie zdobędzie. Reklamowanie go jako „odpowiedź na Listę Schindlera” (patrz plakat) nie pomaga mu. Wydaje mi się, że Akademia Filmowa nie uhonoruje kolejnego filmu o holocauście o podobnym schemacie akcji jak „Lista Schindlera”. Z całym szacunkiem dla Agnieszki Holland i jej ekipy, „Listę Schindlera” oglądało się lepiej (co nie znaczy że była prawdziwsza). Natomiast zarówno zdjęcia jak i rola Roberta Więckiewicza to materiał na Oskara jak najbardziej i w tym aspekcie pozostaje jedynie żałować, że „W ciemności” nie wystartuje jako film amerykański.


Ktoś napisał, że ten film daje nadzieję, wszystkim przeciętnym, a nawet i złym ludziom. Pokazuje, że w każdych warunkach możliwa jest przemiana i można swojemu życiu nadać inny, heroiczny wymiar. To wszystko może stać się tu i teraz, u kazdego z nas, zdala od świateł jupiterów, mediów, bez patosu i bez oczekiwania na jakąkolwiek wdzięczność. Po wyparciu Niemców przez Armię Czerwoną Socha wyprowadzając z kanału ocalonych przez siebie ludzi cieszy się jak dziecko. Nie wygłasza płomiennych przemówień, lecz biega w kółko śmiejąc się i wykrzykując „To moi Żydzi! Ja to zrobiłem!”. Czyż nie jest bardziej prawdziwy od hollywoodzkich herosów wygłaszających po zakończonej akcji całe traktaty filozoficzne? Czyż nie jest bliższy nam, maluczkim niż tamci z piedestałów?

Kiedy wszystko dobrze się kończy, mamy nowego bohatera, a w ostatnich ujęciach pojawiają się napisy o dalszych losach ocalonych, na koniec pojawia się infomacja, że głowny bohater zginął 12 maja 1945 roku ratując swoją córeczkę spod kół rozpędzonej, radzieckiej ciężarówki. Ledwie zdążyliśmy spontanicznie wydać z siebie jęk żalu nad niesprawiedliwością ludzkich losów, kiedy pojawia się następna plansza z napisem:  „Na jego potrzebie ktoś powiedział, że to kara boska za ratowanie Żydów”.

Ta plansza zrobiła na mnie większe wrażenie niż czały film. Uświadomiła mi, że niektórym zatwardziałym umysłom nawet hitlerowska okupacja nie była w stanie otworzyc oczu. Nawet będąc następnym w kolejce do eksterminacji (Hitler ponoć planował po zakończeniu zagłady Żydów „rozwiązać” kwestię polską do 1960 roku) gotowym się było sprzymierzyć z oprawcą, byle tylko dać upust pragnieniu urojonego odwetu. Ślepa nienawiść okazuje się silniejsza od zdrowego rozsądku. Piszę te słowa i przypominam sobie moją wczorajszą notkę o orszaku Trzech Króli oraz komentarzach w internecie, pełnych nienawiści do PiS, PO, Kościoła, Czerwonych – tak jakby to święto miało cokolwiek wspólnego z polityką. „Tak jakbyśmy potrzebowali Boga, by karać się nawzajem” kończą twórcy filmu odpowiadając na tamten comment o karze boskiej. Nad grobem, bo internetu jeszcze nie było.

W pociągu Szczecin – Gdynia; 07.01.2012; 19:20 LT

Komentarze