URODZINOWE PÓJŚCIE SPAĆ WCZESNYM WIECZOREM

        

“Dzisiaj są moje urodziny, które obchodzę bez rodziny”, chciałoby się zaspiewać za Stachurą. Tak prawdę mówiąc, to przypomniałem sobie o nich dopiero teraz, wieczorem. Przecież jak zwykle spraw do załatwienia bez liku. Dobrze, że celebrowanie tej uroczystości nieco przyspieszyłem. Inaczej nie odbyłyby się zupełnie.

Wczoraj na lotnisku w Waszyngtonie odebrałem wiadomość, o awarii na innym statku. Nie będę więc biernie oczekiwać rozwoju wypadków w hotelu, lecz samochodem pojadę odwiedzić także i ich. Nagle zaczyna mi się robic bardzo napięty plan odwiedzin, bo byc może niektóre wizyty będę musiał rozbic na dwa etapy. Na razie wypożyczę samochód na tydzień, a potem się zobaczy.

W Waszyngtonie miałem na przesiadkę ponad trzy godziny i ogromną wiekszość tego czasu zjadła mi odprawa. Najpierw czekałem w strasznie długiej kolejce do odpowiedniego okienka „Immigration’. Pan już z daleka nie wydawał mi się sympatyczny. Prawie w ogóle się nie odzywał, a jeżeli juz coś mówił, to burczał pod nosem. Spojrzał na mój paszport, list gwarancyjny i… nawet nie kazał skanowac odcisków palców lecz od razu odesłał do jakiejs kanciapy, gdzie były już tylko trzy okienka, za to tylko przy jednym ktoś sprawdzał podróżnych. Tam gdzie coś się działo, kolejk liczyła kilkanaście osób i poruszała się znacznie wolniej niż tamta poprzednia. Nic dziwnego, trzeba było przecież sparawdzić dokładniej. Kiedy w końcu doczekałem się, inspektor (inny, rzecz jasna) rzucił znów okiem na mój paszport i list gwarancyjny, po czym nie pytając o nic udzielił pozwolenia na pobyt do 2 stycznia. Aż tyle to siedzieć tu nie zamierzam, ale doceniam dobre intencje. Wydawało się, że pozostaje już tylko odebrać bilet na ostatni odcinek trasy, nadać ponownie bagaż, poddać się security kontroli i juz po wszystkim. Komputer jednak po raz kolejny wylosował mnie, drukując na bilecie chrakterystyczny kod „SSSS”. Oznaczał on, że zostanę poddany szczegółowej kontroli osobistej, która trwała nieco dłużej niż rutynowa. Po jej zakończeniu okazało się, że pozostała już tylko nieco ponad godzina do odlotu. I tak dobry wynik. W samolocie przez głosniki ostrzegali, ze formalności mogą zająć nawet i dwie godziny.

Na statek dotarłem o wpół do drugiej w nocy lokalnego czasu. Do rana obudziło mnie kilka telefonów i SMS-ów. Najwcześniejszy juz za dwadzieścia czwarta. Dlatego pora już odespać. W końcu nie wiem jak często i od której zaczną mnie budzić dzisiaj.

Port Canaveral, 05.12.2005; 20:25 LT

Komentarze