UFAJ I SPRAWDZAJ…

        

Nie wytrzymałem i postanowiłem pójść w końcu do kina. Należało mi się. Wybór padł na „Dowód”. Miałem jeszcze w pamięci rewelacyjny „Piękny umysł” i zastanawiałem się nad interesującą symbiozą panującą miedzy naukami ścisłymi a humanistycznymi. Okazuje się, że matematyka potrafi być niezwykłą inspiracją.

Paulina opowiadała mi niedawno bajkę o pewnej populacji liczb mniejszych od jedności. Liczby te, mimo, ze się rozmnażały, to stawały sie coraz mniejsze i mniejsze. Każda następna generacja będąca wynikiem mnożenia liczb mniejszych od jednego stawała sie coraz bardziej karłowata. Im bardziej się mnożyła, tym bardziej malała. Nie pamietam szczegółów opowieści ale przed niemal całkowitym zniknieciem uratowała je chyba pożyczka czy coś takiego, która przynajmniej niektórym pozwoliła pokonać magiczną granicę jedności, powyżej której mnożenie prowadziło do wzrostu.

„Dowód” trochę mnie zaskoczył. Był to bardzo nieamerykański film. Bliżej mu do pełnego refleksji kina europejskiego. Druga niespodzianka to zupełnie odmienny klimat w stosunku do „Pięknego umysłu”. Historia prawdziwego noblisty była całkiem wartkim kinem akcji. „Dowód” zaś opowiadany jest niespiesznie i niemal w całości toczy się w kręgu czwórki głównych bohaterów. No i nie jest to film o matematyce. To znaczy oczywiście jest, ale tak na prawdę to matematyka jest tylko odskocznią do obserwacji relacji międzyludzkich.

Ojciec, wybitny matematyk, który na starość prawdopodonie zapadł na schizofrenię. Córka, która zrobiła karierę, lecz żyje jak wytresowany piesek, nauczony schematów zachowań w rozmaitych sytuacjach. Druga córka, która kariery nie zrobiła, pozostając przy chorym ojcu, dziedzicząc jego talent lecz być może także i chorobę. Czwartą postacią jest uczeń naukowca, który po jego śmierci przegląda zachowane notatki, próbując wyłuskać coś wartościowego. Uczeń ów próbuje pozyskać względy zamkniętej w sobie, rozchwianej emocjonalnie i zakompleksionej eks-studentki. Ta zaś jest zdominowana i niemalże ubezwłasnowolniona przez demoniczną, jak zaprogramowany robot dążącą do sukcesu, nielubianą siostrę. Siostra owa zaplanowała już całe życie krewnej, które ma odtąd toczyć się daleko od domu według narzuconego jej rytmu i harmonogramu.

Chwila szczęścia i odrobina zaufania jakim zahukana przez otaczający swiat szara siostra obdarzyła studenta (ową czwartą postać) wyzwala w niej od dawna tłumiony gest. Przekazuje klucz do szuflady, w której znajduje się jeszcze jeden notatnik.Ten okazuje się niemalże skarbem. Zawiera dowód pewnego twierdzenia dotyczacego liczb pierwszych, którego przez wieki prób nie udało sie dokonać. Ów dowód ma stać się dowodem na to, że profesor nie postradał zmysłów całkowicie, lecz odizolowany od świata i zapomniany przez przyjaciół potrafił jeszcze dokonać sensacyjnych odkryć. Od tej pory słowo „dowód” pojawia się we wszelkich możliwych odmianach. Dziewczyna bowiem przyjmując gratulacje, że zachowała tak ważną spuściznę po ojcu, niespodziewanie oświadcza, ze to ona ów dowód przeprowadziła i zapisała. Nie potrafi jednak tego udowodnić. Każdy argument wywołuje natychmiast kontrargument, który dowód prawdziwości jej oświadczenia czyni niepewnym. Oczywiście rozsypuje się natychmiast jej dopiero co rozpoczęty, kruchy związek z owym studentem, którego „szkiełko i oko” zdają się nie mylić. W jednej z kulminacyjnych scen, kiedy chłopak już prawie zdobył dowody autorstwa dziewczyny, padaja jej słowa:

– Nie ma zadnego dowodu. Nie da się udowodnić, że to ja napisałam

– Da się, udowodnimy, że to ty.

– Nie. Powieneś mi zaufać na początku, ale nie zrobiłeś tego.

(W oryginale brzmi to pewnie inaczej, ale nie pamiętam szczegółowo ścieżki dźwiekowej).

Nagle więc pojawia sie nam Niewierny Tomasz i mamy podany na tacy zasaadniczy temat filmu czyli odwieczną walkę wiary i zaufania przeciwko dowodom i t.zw. faktom oczywistym. Szkiełko i oko kontra serce i uczucia.

Film kończy się tam, gdzie inny mógłby dopiero się zaczynać. Bez wyrazistego finału, okraszony spokojną, ale mocno zapadającą w pamięć muzyką, która nie jest jedynie tłem.

Po wyjściu, kiedy pustawymi ulicami szedłem na dworzec, by kupić pączka do wieczornej kawy, wspominałem niejeden epizod z mojego życia kiedy takiej zwykłej wiary, nie popartej dowodami zabrakło. Zabrakło w obie strony. I kiedy się dobrze rozejrzeć, każdego dnia udowadniamy coś sobie i innym.  rozmaitych, nawet drobnych dowodów, często zupełnie podświadomie oczekujemy.

I jeszcze jedno zdanie z plakatu: "The biggest risk in life is not taking one". To także jeden z wątków. Nie wiem czy najważniejszy, ale na pewno bardzo atrakcyjny temat do dyskusji.

Gdynia, 07.02.2006; 23:55 LT

Komentarze