Do Orange Praia Hotel dotarliśmy poprzedniego dnia wieczorem, więc w ciemnościach zobaczyliśmy niewiele. Rozejrzeć się po okolicy mogliśmy rano, kiedy po przebudzeniu poszliśmy na śniadanie. No i co? Co można powiedzieć, kiedy nad głowami, na tle jaskrawo błękitnego nieba, okraszonego białymi obłoczkami pysznią się soczyście zielone pióropusze palm wsparte na strzelistych, osmaganych tropikalnym wiatrem pniach?
Spacerowaliśmy pomiędzy nimi stawiając kroki szybko, ponieważ rozgrzany piasek zaczynał parzyć nasze stopy.
Po sąsiedzku mieliśmy zabudowania fortu.
Jest on pamiątką z czasów kolonialnych, kiedy na krótko te ziemie z rąk Portugalczyków wydarli Holendrzy. To oni zbudowali między innymi te fortyfikacje u ujścia rzeki Igarassu. Nie na wiele im się zdały. Bardzo szybko Portugalczycy wrócili tu ponownie. Dziś, po wiekach, fort stanowi atrakcję turystyczną.
Ze szczytów murów rozciągał się piękny widok na ocean i przede wszystkim na wąziutkie pasemko wyspy Coroa do Aviao, która miała być głównym celem dzisiejszej wycieczki.
Wyspa rozciągała się w miejscu gdzie wody rzeki Igarassu pochłaniane są przez nienasycone odmęty Atlantyku. Długa jak i wąska jak spaghetti układała się wzdłuż nurtu zanikającej tutaj rzeki.
Nieopodal fortu na brzegu czekały motorówki gotowe za równowartość kilku złotych przewieźć chętnych na wyspę. Można jednak było zdecydować się na bardziej wypasioną wycieczkę i za równowartość stu złotych wynająć motorówkę na rajd w górę rzeki. Po zaliczeniu trasy motorówka miała nas zostawić na wyspie, a potem na nasze żądanie przypłynąć, by nas zawieźć z powrotem.
Skoro tu już byliśmy, żal byłoby nie skorzystać, więc po chwili mknęliśmy na zachód, w górę rzeki. Dobrze, że schowaliśmy rzeczy do specjalnego schowka, bowiem motorówka rzeczywiście była dość szybka, rozbijała z impetem fale, a wiatr niósł bryzgi prosto na nas. W tropikalnym upale było to nawet przyjemne, co nie zmieniało faktu, że po kilku minutach wyglądaliśmy, jakbyśmy właśnie wyszli spod prysznica.
Wysoko nad palmami latały ogromne ptaszyska. To urubu, zwane też sępnikami żółtogłowymi.
Ptaki te, z gatunku kondorów przejęły w swe władanie przestworza nad znaczną częścią Brazylii. Rozpiętość ich skrzydeł dochodzi do blisko 180 cm.
Po rajdzie w gorę rzeki skręcamy w bok wpływamy w wąską odnogę na południowym jej brzegu. To klasyczny las namorzynowy, charakterystyczny dla ujść rzek w strefie międzyzwrotnikowej.
Nie wiem, czy w plątaninie korzeni mogą czaić się na przykład aligatory, ale wolałbym tego nie sprawdzać. Dopóki jest się na pokładzie łódki, jest ok, natomiast bez sprzętu pływającego miejsce to nie wydaje się przyjazne człowiekowi.
Kiedy opuszczamy ów leśno-wodny labirynt, prosta droga prowadzi nas ku ujściu i wyspie Coroa do Aviao.
Łódka zacumowała tuz obok jednego z kilku barów mieszczących się pod palmami. Ponieważ był przypływ, większa część była przytopiona przez wodę. Nikt się jednak tym specjalnie nie przejmował.
Umowa była taka, że damy znać barmanowi, kiedy będziemy chcieli wracać, a on zadzwoni wtedy po łódkę. Zapłacimy za usługę, gdy nas odwiezie z powrotem. To taka gwarancja, że nie zostaniemy pozostawieni na wyspie. Z drugiej strony, był to również kredyt zaufania ze strony przewoźnika, który ryzykował, że wrócimy inaczej i zostanie bez zapłaty. W tym całym układzie zarabiał też barman, do którego przychodziliśmy przecież nie tylko po to, żeby zamówić łódkę. Na początek wypiliśmy jak zwykle zawartość zielonego kokosa, a przed odjazdem zamierzaliśmy zatrzymać się tu na obiadokolację.
A tymczasem ruszyliśmy na wschód, z zamiarem dojścia do końca wyspy, która w tamtym rejonie wydawała się całkowicie pusta. Minęliśmy kilka kolorowych łódek rybackich.
Palmy z wypłukanymi korzeniami nachylały się nad wodą. Omijaliśmy je, kierując się w stronę, gdzie do piaszczystej łachy ich nasiona jeszcze nie dotarły.
Tamta część wyspy była na razie w posiadaniu traw. A na dodatek znajdowała się tam głęboko wciśnięta w ląd, otoczona mierzeją zatoka, o głębokości wody nie więcej niż po kolana. Przy takim upale woda ta miała temperaturę tak na oko z czterdzieści stopni. Grzała zamiast chłodzić, ale było to niezwykle przyjemne. Nie musieliśmy chodzić do term.
Kiedy mój Anioł się opalał, ja zażywałem drzemki w owej gorącej zatoce. Przy tej głębokości nawet zaśnięcie nie stanowiło niebezpieczeństwa.
Byliśmy zupełnie sami „w tak pięknych okolicznościach przyrody” jakby to ujął Jan Himilsbach. Kiedy już się owym odludziem, słońcem i kąpielami nacieszyliśmy, ruszyliśmy w dalszą drogę.
Ów spacer przypominał nam nieco wędrówkę po Szperku w Rewie. Tam także zwężający się coraz bardziej pas lądu osiągał w końcu szerokość nie większą niż metr, by zanurzyć się pod wodą mielizną ciągnącą się w kierunku Półwyspu Helskiego. Tyle tylko, że w tym przypadku Półwyspu Helskiego, do którego dążyć by miała podwodna łacha nie było. Najbliższy ląd w tamtym kierunku to Afryka. Łacha wkrótce zaś osuwała się wgłąb oceanu.
Kiedy już nie dało się iść dalej zawróciliśmy ku kępie palm w oddali, pod którymi znajdował się wspomniany wcześniej bar.
Po drodze napotkaliśmy mieszkańców tej części wyspy. Niewielkie kraby wędrowały po piasku, a na nasz widok zakopywały się w nim. Nie zawsze zdążyły i wtedy pozowały do zdjęć w bojowej postawie.
Staraliśmy się nie zakłócać ich spokoju i po pstryknięciu kolejnej fotki wędrowaliśmy dalej.
Cienie zdążyły się już mocno wydłużyć. W tych szerokościach geograficznych słońce opada ku widnokręgowi niemal pionowo, więc zmierzcha się szybko. Kiedy dotarliśmy do palm, plaża była już cała pogrążona w cieniu. Barman wydawał się czekać tylko na nas. Przygotował obiad i tropikalne drinki, a potem zadzwonił po łódkę.
Szyper rzucił kotwicę niedaleko naszego stolika i dał znać byśmy się nie spieszyli z konsumpcją.
No to nie speszyliśmy się. Słońce jednak nie czekało. Zdążyło już opaść bardzo nisko. Weszliśmy więc do łódki i po kilku minutach znaleźliśmy się z powrotem na brzegu nieopodal Orange Praia Hotel. Tam na parkingu stało nasze auto. Wrzuciliśmy nasze rzeczy do środka i ruszyliśmy w drogę powrotną do Recife. Tam czekał nas ostatni nocleg przed wylotem z Brazylii.
Gdańsk, 15.05.2016; 23:30 LT