TUNEZYJSKIE IMPRESJE (1)

  

No dobrze, pora zaczynać zaległy wpis o Tunezji, bo jeszcze chwila i nic nie napiszę. Musi być w skrócie, bo inaczej zakopałbym się w opisach. A szkoda, bo trochę działo.

Mieszkaliśmy w Sousse, trzecim po Tunisie i Sfaksie mieście tego kraju. Tam też po raz pierwszy zetknęliśmy się z jego odmienną kulturą, obyczajami.

W medinie pomimo namolnego nagabywania przez handlarzy udało się w spokoju obejrzeć niezwykłą arabską ceramikę.

Medina to świat niesamowity. Pachnący przyprawami, głośny nawoływaniem kupców, tajemniczy mnóstwem zaułków, egzotyczny, urzekający swym pięknem by po chwili zdumiewać brudem i brzydotą. Czasem zachęta do odwiedzin sklepu bywa nieco szokująca dla Europejczyka

Po medinie spacerują koty. Tamtejsze dachowce są nieco inne niz nasze. Maja troche bardziej smukłą sylwetkę. Jak dystyngowanie potrafią sie prezentować! Wcale nie dziwię się Egipcjanom, że uważali je za święte.

Z kotami przez długi czas nie moglismy nawiązać kontaktu. Po prostu nie reagowały na nasze „kici-kici”. Nawet nie spojrzały w naszym kierunku kiedy tak wołaliśmy. W końcu spytałem kogoś miejscowego jak wołają na koty. Odpowiedział, że „pś-pś-pś”. Spróbowaliśmy. Reakcja była natychmiastowa. I na odwrót. Po powrocie próbowaliśmy wołać po tunezyjsku na koty w Trójmieście i te ignorowały nas zupełnie.

Mieszkaliśmy w bardzo dobrym hotelu za stosunkowo niewielkie pieniądze. Dzięki temu, że była to oferta super last minute (organizowaliśmy i opłatcalismy wyjazd na 36 godzin przed odlotem,  a potwierdzenie przyszło niecała dobę przed startem). Ale dzięki temu mieliśmy niesamowite jedzenie, drinki w opcji all inclusive, rozmaite atrakcje w hotelu. Mnie najbardziej kusiły wieczorne kąpiele w pieknie podświetlonych basenach.

Komu było za zimno po zmierzchu, ten mógł skorzystać z podgrzewanego basenu wewnątrz budynku.

Dośc drogą w porównaniu do ceny całego turnusu (szczególnie tej naszej, last-minutowej) lecz absolutnie wartą tego wydatku była wycieczka nazwana umownie wyprawą na Saharę. Była to w rzeczywistości wielka pętla po południowej i srodkowej Tunezji. W dwa dni zrobiliśmy około tysiąc dwiescie kilometrów.

Pierwszą wielka atrakcją tej podróży był ogromny rzymski amfiteatr w miejscowości El Jem. Ta budowla, sfinansowana całkowicie z dochodów z upraw oliwek, świadczyła o potędze tego regionu. Tylko nieznacznie ustępowała wielkością Kolosseum stołecznego Rzymu.

Z jednej strony zapierajace dech w piersiach świadectwo architektonicznego kunsztu budzace zachwyt nad zdobyczami starożytnej cywilizacji, a z drugiej dreszcz grozy, kiedy w podziemiach sceny wędrowało się korytarzem wzdłuż cel gladiatorów. Tym samym, którym nieszczęśnicy wychodzili na nierówną walkę z dzikimi zwierzętami.

Po wyjeździe z El Jem kierowaliśmy sie na południe, a następnie na południowy zachód. Gaje oliwne stawały sie coraz rzadsze, a uprawa rachitycznych drzewek wymagała coraz więcej poświęceń. Wjeżdżalismy na pustynię.

Zatrzymalismy się na obiad w miejscowści Matmata, słynącej z licznych, wydrążonych w piaskowcowych skałach jakiń zamieszkiwanych przez troglodytów. Okazuje się, ze łatwiej wydrążyć tam jaskinie niż budować domy od fundamentów po dach. A na dodatek w pieczarach amplituda temperatur jest stosunkowo nieiwelka, więc życie tam jest całkiem znośne. Po posiłku skonsumowanym w restauracji (to chyba trochę za duże słowo), zatrzymalismy się przy jednym z troglodyckich domostw. Kiedy ogląda się te skromne, ascetyczne wręcz pomieszczenia, nasz świat pełen problemów związanych z oborem odcienia farby na ścianach, czy kształtem oraz kolorem mebli wydaje się czymś zupełnie irracjonalnym. Tam ma sie tylko rzeczy niezbedne do przeżycia

Z takiego niezbędnego, zelaznego zestawu wyłamują się chyba jedynie anteny telewizji satelitarnej. Czasem trafiało się na skromną lepiankę czy też bude skleconą z czego się dało wewnątrz której na  centralnym miejscu znajdował się telewizor. Trudnao znaleźć sprzęt, który bardziej wpłynąłby na zachowania i obyczaje ludzkiej społeczności w XX wieku niż telewizor. Dzięki niemu  ubogi troglodyta może doznawać tych samych przeżyć, które są udziałem jakiegoś Nowojorczyka.

Późnym popołudniem dotarliśmy do Douz, gdzie mielismy zaplanowany nocleg i gdzie zaczynała się pustynia piaszczysta, Tam też spróbowaliśmy jazdy na wielbłądach,

Pomimo, że była to bardzo skomercjalizowana atrakcja dla turystów, wrażenie pozostawało niesamowite, Nie codziennie ma się wszak mozliwość podróżowania na grzbiecie dromadera. I nie codziennie trzeba się chronic przed drobinkami pyłu niesionego przez dość silny wiatr, który tego akurat dnia rozdmuchał się nad tamtym rejonem.

Tyle na dziś, bo już zasypiam przed komputerem.

Gdynia, 01.07.2008; 00:45 LT

Komentarze