Czternastego stycznia przypadają kolejne urodziny tego bloga. Tym razem nie będzie okolicznościowych przemówień z okazji „okrągłej, siódmej rocznicy”. Już mnie nie dziwi, że piszę tak długo, a najfajniejsza jest niewiadoma kiedy, gdzie i o czym powstanie nastepna notka. Życie jest jak film. Czasem zwalnia i usypia, by nagle i niespodziewanie zaskoczyć kolejnym zwrotem akcji. Właśnie dlatego warto rano wstać z łóżka i z ufnościa spoglądać w dal przez okno.
Przez ostatni rok kilka planowanych wpisów mi umknęło. Między innymi ten o „Trygławie”. Zrobię więc sobie urodzinowy prezent i nadrobię zaległości.
Nie ma nic bardziej nudnego od pokonywania po raz kolejny tej samej trasy, znanej już na pamięć. Korci by skręcić gdzieś w bok. Przeglądałem kiedys mapę przypominając sobie wizytę w lasach ciągnących się na wschód od Koszalina i fotografowanie grobowców megalitycznych. Gdzieś pośród rozmaitych nazw rozsianych pomiędzy zielonych plam puszcz mignęła mi nazwa słowiańskiego bóstwa. Trygław? O co chodzi? Okazało się, że Trygław to także największy głaz narzutowy znajdujący się na terenie Polski. Nie mogłem go nie zobaczyć.
Pierwszą przymiarkę zrobiłem w maju, lecz po drodze, jeszcze zanim zjechałem z krajowej „szóstki” wjechało mi w tył inne auto, więc nadkładanie drogi odłożyłem na później. Do pomysłu powróciłem w sierpniu. Wracajac ze Szczecina, na obwodnicy Karlina skręciłem w kierunku Białogardu, kierujac się ku miejscowości Tychowo, gdzie znajduje się wspomniany głaz.
Położona na uboczu miejscowość, przy drodze ciagnacej się wśród lasów pomimo, że nie tak znów daleko od Białogardu – dużego węzła kolejowego, czy nawet Koszalina, wydaje się być gdzieś na końcu świata, gdzie czas wyraźnie zwalnia. Takie przynjmniej odnosiłem wrażenie, gdy tuż przed zmierzchem tam docierałem. Spodziewałem się jakichś tabliczek, drogowskazów prowadzących do głazu, ale aż do ostatniej chwili nic takiego nie znalazłem. W takiej sytuacji najlepiej spytać miejscowych i życzliwi ludzie od razu skierowali mnie na… cmentarz. Przed cmentarzem zaś drogowskaz już stał.
Myślałem, że ujrzę ogromny kamień gdzieś w lesie, a tymczasem tkwił niczym skała wśród nagrobków, majac na dodatek ustawiony krzyż na szczycie.
Nie znam historii na tyle, by wiedzieć co przez wieki ludzie wyprawiali z owym głazem. Pamiętajac jednak megalityczne grobowce oraz skłonności ludzi zamieszkujących na długo przed Mieszkiem I tereny dzisiejszej Polski do tworzenia tajemniczych kamiennych kręgów, mogłem przypuszczać, że tak ogromny kawał skały nie mógł pozostawiony sam sobie. Zapewne był miejscem kultu Prasłowian i byc może na prawdę oddawano tam cześć Trygławowi. Nie zdziwiłbym się też, gdyby gdzies w pobliżu znajdowało się miejsce pochówku tamtejszych plemion. Czyż nie ma bowiem lepszego miejsca na przejcie do innego świata niż sąsiedztwo bóstw? Być może dzisiejszy cmentarz jest tylko kontynuacją tradycji, która trwa tam od wieków, a Jezus na krzyżu zajął miejsce Trygława?
Zresztą pod stopami Ukrzyżowanego dziewiętnastowieczni, niemieccy mieszkańcy miasta przymocowali tablicę, na której jeden z fundatorów krzyża, Hans Hugo von Kleist-Retzow umieścił swojego autorstwa inskrypcję, która w tłumaczeniu na język polski brzmi:
Bałwochwalstwo i grzech pokrywały kraj ciemnością,
Zanim Jezus przez swą śmierć nie przyniósł światła i życia.
On umiescił Trygława pod kamieniem, zamykając go.
I prowadzi swoje dzieci w ramiona Ojca
Obejrzałem tablicę, obszedłem głaz dookoła, wlazłemna szczyt. A jest po czym chodzić. Bo choć blisko połowa kamienia tkwi zakopana w ziemi, to jednak i tak pięćdziesiąt metrów obwodu robi wrażenie. Jego ciężar szacowany jest na dwa tysiące ton. Niezwykła musiała być siła lodowca, który przywlókł go tutaj ze Skandynawii.
A, że ludzie i dziś szukają w nim pośrednictwa boskiej mocy, każdego roku w dzień Wszystkich Świetych kamień służy współczesnym mieszkańcom Tychowa jako miejsce ołtarza tej szczególnej mszy.
Zrobiłem jeszcze kilka zdjęć, a następnie ustąpiłem miejscowym ludziom, którzy przyszli na spacer z dzieckiem chcącym wdrapać się na głaz. Wsiadłem do samochodu i ruszłem z powrotem do Białogardu, by drogą nr 6 dotrzeć wieczorem do Gdyni.
Gdańsk; 14.01.2012; 22:30 LT