TROCHĘ ZDJĘĆ Z ORINOKO

  

Nie działają telefony komórkowe. Jest tylko rzeka i dżungla dookoła. To dziwne, jak bardzo staliśmy się przywiązani do tych gadżetów, które zaczęły na dobre nam towarzyszyć nieco ponad dziesięć lat temu.

Od wczoraj jestesmy w drodze. Pilot przyleciał po raz kolejny i tym razem juz nie zawrócił.

Ciekawe czy „Katyń” zdobył Oskara? Wszyscy juz wiedzą od co najmniej doby. Ja wyciagnąłem dziś ostatni z zabranych w podróz filmów. „Tess” Polańskiego. Blisko trzydzieści lat czekałem, żeby go zobaczyć. Pamiętam kiedy wszedł na ekrany naszych kin. Bankructwo naszego państwa wydawało się wtedy przesądzone. Sklepy puste, zadłużenie kosmiczne. Pieniędzy nie było nawet na zakup praw do dystrybucji zachodnich filmów. Jakimś aktem rozpaczy sprowadzono bodajże dwa odcinki „Żandarmów” z Louis de Funesem, żeby chociaż tym przykryc tę nędzę. O ile dobrze pamiętam, Polański wyprosił u producentów, aby zezwolili na dystrybucję w Polsce „Tess” za darmo albo za jakąś symboliczną opłatą. Taki gest wobec jego ojczyzny. Był to jedyny z górnej półki zachodni film, jaki można było w Polsce obejrzeć owego sezonu. Jakże zmienił się nasz kraj od tamtej pory…

To wydaje się nieprawdopodobne, ale wtedy nie obejrzałem tego filmu. Raz stałem w niedzielę w długiej kolejce i nie dostałem biletów, a potem… nie pamiętam już. Nie obejrzałem w kinach wtedy, a potem zawsze coś innego trafiało się na kasetach video. Dopiero niedawno skorzystałem z okazji gdy w jakimś supermarkecie przebierałem w koszu z tańszymi płytami.

Co za niesamowita opowieść o przeznaczeniu. Można być piekną, mądrą, szlachetną dziewczyną, a doznawać od życia samych upokorzeń. Tracić w jednej chwili szczęście w pełni jego blasku, trzymane w dłoniach, by potem za jego bladą namiastkę płacić cenę najwyższą. Zachowywać godność w najpodlejszych sytuacjach, by ci, którzy o godności co najwyżej mówią, mogli po egzekucji westchnąć nad marnością swiata tego i wrócić do swych codziennych zajęć.

Hm, rozpisałem się i jak tu teraz od Tess przejść do Orinoko? Może tak: życie ludzkie pokazane w tym filmie jest jak ta rzeka. Raz pełne soczystej zieleni na brzegach, spiewu ptaków nad głowami, ciepła tropików, to znów mętne jak brunatna woda wijąca się pomiędzy mieliznami, swym szemraniem obiecując co najwyżej niebezpieczeństwo czyhające na nieuważnych.

Zieleń dżungli i gęstwina roślin robi rzeczywiście niesamowite wrażenie.

Taki widok towarzyszył nam przez niemal cały dzień. Aż do kotwicowiska, na którym zatrzymalismy się przed zmierzchem, by nie pchać się w ciemnościach w zdradliwe meandry.

Czasem wśród tej gęstwiny pojawiały się chatki. Wtedy zazwyczaj dawało się też zauważyć charakterystyczne indiańskie dłubanki. Na nich tubylcy podpływali w okolice statku. Wydawali charakterystyczne okrzyki „u! uuuu! u! u! u!” dobrze znane z westernów. Tym razem nie były to jednak okrzyki złowrogie lecz zachęcające do rzucenia czegokolwiek. Pamiętam, że kiedy kilka lat temu płynąłem Amazonką, mieliśmy porobione specjalne paczki z rozmaitymi drobiazgami, które rzucaliśmy nadpływającym Indianom.

Indianie są czujni. W swoich dłubankach potrafią szybko wiosłować w poprzek nurtu, by nawet z odległego brzegu dotrzeć na spotkanie dużego statku.

Wśród bujnej zieleni na brzegach niesamowitym kontrastem są złocące się w słońcu piaszczyste łachy. Dobrze znane znad Wisły, tylko skala troszeczkę inna.

Czasami głęboka woda wiodła nas bardzoi blisko brzegu, szlakiem wyznaczonym bojami. Wtedy jest najfajniej, bo widać niemal wszystkie detale na brzegu.

Ogromne ptaki szybujące nad koronami drzew wydają się być wtedy w  zasięgu ręki

Zamiast patrzeć w niebo, lepiej patrzeć na wodę, bo nagle pojawia się zupełnie bliziutko kolejny Indianin. Szkoda tylko, że jego strój jest już całkowicie nieindiański. Gdyby jakimś cudem można było go nagle przenieść w przestrzeni, mógłby wysiąść z pirogi i w  takim ubraniu spacerować ulicami na przykład Nowego Jorku nie wyrózniając się z tłumu.

Bliskie spotkanie było złudzeniem. Kiedy Indianin został nieco w tyle, mozna było właściwie okreslić odległość, a przede wszystkim proporcje między jego łupinką i naszą kupą żelastwa.

Przed zmierzchem rzuciliśmy kotwicę. Na poniższej mapce znajdujemy się niemal na pograniczu sektorów B i C. Przepłynęliśmy cały sektor A oraz B i zczynamy płynąc przez sektor C. Cel naszej podóży, Matanzas, jest na końcu sektora D, przy samej ramce mapki. Jeszce około osiem godzin jazdy.

Orinoko, 25.02.2008; 23:55 LT

Komentarze