TROCHĘ LATA W GRUDNIU

                     

Fajnie jest budzić się na drugiej półkuli przy dźwiękach Trójki. Nie jestem zwolennikiem włączonego radia nocą, ponieważ jesli audycja mnie zaciekawi potrafi skutecznie wybić ze snu. Dostać się jednak na serwer Polskiego Radia jest bardzo trudno, wiec jeśli raz się udało, staram się go nie opuszczać. Z tego powodu zamiast byczyć się w łóżku do piętnaście po ósmej, jak zaplanowałem, wstałem już o siódmej, bo akurat rozpoczęła się audycja o radykalizmie z cyklu „Polska według Polaków”. Wziąłem w niej aktywny udział i nawet mój e-mail znalazł sie na antenie.

Wczorajsze przebudzenie w Sebastian przyniosło niesamowita niespodziankę. Po chłodach Georgii (oczywiście nie takich jak w Polsce czy w Chicago) oraz podróży w wieczornym deszczu ranek przywitał mnie słońcem i w takiej scenerii odbyła się dalsza część mojej podróży do Miami. Prawdziwe lato w środku grudnia! Klimatyzacja w samochodzie musiała być przez cały czas włączona.

Zatrzymałem się na wyspie, w hotelu położonym w osiedlu North Bay Village.

Kusiło mnie miasto i plaże, ale wszystkiego pogodzic sie nie da. Usiadłem za biurkiem, by popracować, nadrobić zaległości w rozmaitych raportach. Postanowiłem, że zwiedzanie zostawię sobie na wieczór, przy okazji wyjścia na kolację.

Są na świecie miejsca magiczne, kuszące i obiecujące niezwykłości samą swoją nazwą. Paryż, Rio de Janeiro, Rzym, Giza, Hollywood, Monte Carlo i wiele innych. Do nich zalicza się i Miami – synonim luksusowych hoteli, słonecznych plaż, floty wycieczkowców, pięknych dziewczyn, wielkich pieniędzy… Często jest z takimi miejscami podobnie jak z dawno oczekiwanym filmem, na ktory idzie się do kina. Człowieka spodziewa się cudu i w efekcie bywa niezadowolony. Wizyta w magicznych miejscach, chociaż na ogół rozczarowania nie przynosi, często budzi pytanie: „więc to już?” „już zobaczyłem?”. Trąby anielskie nie grały, świat nie zatrząsł się w posadach, dotychczasowe życie w niczym się nie zmieniło. Niezwykła w magicznych miejscach jest po prostu normalność.

Tym niemniej zobaczyłem wieczorem co najmniej jednego rolls-royce’a, jedno ferrari i jedno lamborghini. Za lamborghini snułem się dość długo stojąc w korkach. Przyznać trzeba, że nie wszędzie obserwuje się tak intensywny wysyp pojazdów z najwyższej półki. To jest właśnie magia Miami. Podobnie jak i ogromna ilość hoteli chyba wszystkich liczących się sieci, zagęszczona w sąsiedztwie plaż. Otarcie się o wielki świat.

Bo przeciez poza tym nie ma tam nic, czego nie byłoby w innych kurortach. Uliczni artyści jak na Monciaku malują swoje obrazki, grajkowie z większym lub mniejszym kunsztem produkują się za drobne datki, sprzedawcy wtykają rozmaite gadżety kupowane pod wpływem chwili, a do niczego niepotrzebne.

Spacerowałem wśród nich, potem nie bez trudu znalazłem wolny stolik w ogródku przy jakiejś pizzerii tam zjadłem kolację. Skończyłem po dwudziestej trzeciej, a do hotelu wróciłem tuż przed północą.

Statek miał być dziś, ale nie jest. W niedzielę w tym rejonie priorytet należy się statkom wycieczkowym. Keje pozajmowane. Zacumują dopiero w poniedziałek rano. W ten sposób trafił mi się cały weekend w Miami. Fajnie, ale gdy weźmie się pod uwagę dobę opóźnienia, wychodzi, że z Nowego Jorku wylecę o nie 20 lecz 21 grudnia. Przylot do Polski nazajutrz czyli 22 grudnia! Już tylko doba luzu mi została, żeby zdążyć na Wigilię. Psiakrew! Jeden sztorm i kolejne opóźnienie statku w nastepbych portach, albo burza snieżna i odwołane loty z Nowego Jorku mogą zniweczyć wszystko.

Miami, 11.12.2005; 09:45 LT

Komentarze