TORUŃ

 

Naoglądałem się trochę świata w swoim życiu, odwiedziłem wiele egzotycznych miejsc, a jest sporo białych plam na mapie Polski, które szlaki moich wędrówek ominęły. Pewnie dlatego, że zazwyczaj ciągnęło mnie albo w góry, albo na kajaki. Na miasta brakowało czasu.

Wstyd się przyznać, ale nigdy nie byłem w Gnieźnie, Biskupinie, Zamościu, na Jasnej Górze…

W Toruniu byłem raz, ale było to w odległych czasach, kiedy byłem uczniem podstawówki. Postanowiłem część długiego weekendu poświęcić na wypad do tego miasta. Byłem ciekawy pierników oraz tego, jak miasto wypiękniało w ostatnich latach. Tego, że wypiękniało byłem pewien, bo wszystkie nasze miasta zmieniają się na lepsze w tempie przyprawiającym czasem o zawrót głowy.

Nie pomyliłem się. Duża część strego miasta godna jest pokazania rzeszom turystów.

Na rynku oczywiscie oprócz ratusza dla turystów naważniejszy jest pomnik Kopernika.

Krzywa Wieża (kiedy byłem tam ponad 30 lat temu, mówiło się Krzywy Dom).

Są jednak całkiem blisko obydwu rynków kamienice lub całe ulice nawet, które wciąż czekają na swoją kolejkę. Można tylko z perspektywy Szczecina pozazdrościć Toruniowi perspektyw, bo kiedy odrestauruje to co do odrestaurowania pozostało, zagospodarowana starówka bedzie imponujacych rozmiarów.

Zaskoczony byłem niewygórowanymi opłatami za parkingi strzeżone w stosunku do parkingów niestrzeżonych w strefie płatnego parkowania. Pieniądz jednak w kieszeni długo nie pozostał, bo z kolei ceny biletów do muzeów momentami wywoływały ataki furii kieszeniowego węża, który kąsał wściekle pilnując budżetu.

Próbki naszychniektórych biletów

Praktycznie każdy wstęp czy to do muzeum, czy na wieżę widokową, czy gdziekolwiek indziej to przeciętnie 10 złotych za bilet normalny i 6 złotych za ulgowy. My odwiedziliśmy w dwa dni sześć tego typu obiektów, ale szczególnie w jednym miejscu uznałem, że nie przepłaciliśmy. To wystawa poswięcona piernikom, znajdująca się w podziemiach Domu Kopernika.

Zaliczywszy ów dom i muzeum w bardzo tradycyjnym (i trochę nudnym) stylu, czyli gablotki z eksponatami

Reprint dzieła życia Kopernika: „O obrotach sfer niebieskich”.

trafiliśmy (za oddzielnym biletem) do piwnic, gdzie czekały nas nie tylko opowieści o historii toruńskich pierników, poparte w nowoczesnym stylu urządzonymi ekspozycjami, ale także degustacja i (przede wszystkim) własnoręczne wykonanie ozdobnego piernika.

Pieczenie pierników w podziemiach Domu Kopernika wspominam najmilej z całego pobytu.

Toruń nie zaskoczył mnie adaptacją starej gazowni na planetarium. Tego typu przedsięwzięcia weszły juz do kanonu architektury. Mnie zaskoczyły kolejki do tego przybytku.

Turyści (a pewnie i miejscowi) stali karnie w szyku, a na seansach (oraz pokazach w Orbitarium) komplet widzów. Takie zdjęcie to Szczecinowi pod rozwagę, bo na okresowych wystawach poświęconych nauce eksponaty nie były gorsze (a niektóre nawet ciekawsze) niż w toruńskim orbitarium, lecz gród Gryfa w odróżnieniu od grodu Kopernika, poza wahadłem Foucaulta nie doczekał się stałej ekspozycji.

Oprócz adaptacji starych budynków przemysłowych na zupełnie odmienne cele, od jakiegoś równie charakterystyczna jest tez moda na rzeźby wplatane wprost w ciągi komunikacyjne miejskich deptaków. Bardzo lubię takie elementy będące z jedenej strony zabawą artystów i projektantów, a z drugiej niosą ze sobą treść czasami równie ważną jak dumne i napuszone pomniki z cokołami. Ma Kraków stolik z siedzącym przy nim Piotrem Skrzyneckim, ma Gdynia ławeczkę z dwojgiem kaszubskich staruszków, ma także Toruń sympatyczną pamiatkę po Zbigniewie Lengrenie.

Dzięki niej dowiedziałem się, że ten rysownik, publikujący przez długie lata w „Przekroju” serię o Profesorze Filutku, pochodził właśnie z tego miasta. Natychmiast też poszedłem do ratusza, gdzie mieści się Galeria „Filutek”. Niestety nieczynna, a ów napis „czynna od czasu do czasu” wydaje się być eufemizmem. Przynajmniej tak nas poinformowali miejscowi, twierdząc, że ostatnio nie jest czynna praktycznie w ogóle.

Jesli Toruń, to i Ojciec Rydzyk – chyba najbardziej rozpoznawalna z żyjących postaci. Pojechalismy więc pod siedzibę Radia Maryja. Znałem ją, a raczej bramę do niej z licznych przekazów telewizyjnych, w których dziennikarze bezskutecznie próbowali sforsować furtkę. Nie wiem czy furtka jest otwarta dla wszystkich, czy nie, ale weszliśmy na dziedziniec bez problemu przemykając pomiędzy najprawdziwszą grupą „moherowych beretów”.

Po zrobieniu pamiątkowych zdjęć opusciliśmy teren rozgłośni.

Z woreczkami pierników powrócilismy do Gdyni, a następnego dnia do Szczecina. Bardzo to była fajna wycieczka, przypominająca, że „cudze chwalicie…”

Szczecin, 06.05.2007; 02:30 LT

Komentarze