TOLERANCJA

Gdybym miał stworzyć hierarchię wartości, którymi w zyciu staram się kierować przede wszystkim, tolerancja stanowiłaby wierzchołek tej góry. Nie lubię szufladkowania ludzi, oceniania z góry. Bywało, że z całego serca miałem ochotę pozbyć się jakiegoś pracownika, otrzymując sygnały o jego mizerii popartej cwaniactwem, lecz mając takie możliwości nie uczyniłem tego dopóki nie miałem dowodu czarno na białym. Bywało, że ignorowałem podszepty „życzliwych”. Spotkania w górach nauczyły mnie, ze w każdym człowieku drzemie coś wyjątkowego i warto szukać tego, co dana osoba ma do zaoferowania lecz boi się albo nie potrafi ujawnić. Pisałem już o tym kilka miesięcy temu. Warto szukać szlachetnych kamieni zamkniętych pod skorupą zwykłej skały. Warto poznawać i odkrywać człowieka zamiast go ganić i wyszydzać.  

Niedawno przeczytałem wpis Drexler na jej blogu. Dotyczył pewnego lekarza i jego specyficznego stosunku do ludzi. Nie do pacjentów lecz do ludzi właśnie. Profesja nie była tu najważniejsza,bo chociaż odrażająca była jego bezduszność w stosunku do pacjentów, to równie bezdusznie traktował wszytkich napotkanych na swej drodze, nie wyłączając kochanych (ciekawe co przez to rozumiał?) kobiet.

I teraz myślę sobie, co z moją tolerancją? Gdzie miejsce poszukiwanie diamentów ludzkiej duszy? Ludzie często zarzucają mi, że tolerancja z jednej strony jest może i piękna, lecz z drugiej stanowi przyzwolenie na zło. Myslę, że nie. Każda tolerancja ma przecież swoje granice. Moja ma wyjatkowo elastyczne, ale przecież ma. Na pewno nie tolerowałbym zachowania dupka, który wyśmiewa się za plecami przerażonej, ciężko chorej staruszki. Tylko co dalej? Co oznacza w tym przypadku brak tolerancji? Wymierzenie kretynowi ciosu w szczękę? Wygłoszenie mowy oskarżycielskiej w towarzystwie próbując wywołać skruchę? Ignorowanie jego osoby? Każda z takich reakcji zostałaby prawdopodobnie opacznie zinterpretowana przez adresata. Z dużym prawdopodobieństwem mozna przyjąć, że niczego by nie zrozumiał i byłby oburzony chamskim atakiem na swoją osobę.

        

Mamy tu do czynienia ze specyficzną niszą społeczną zajmowaną przez „niereformowalnych”. Dopóki nie złamią prawa pozostają bezkarni. A pozostając bezkarni zatruwają swoją obecnością obszar o promieniu co najmniej kilku metrów dookoła siebie. Trzeba sie bronić, lecz chyba tylko dobrem i zwykłą, ludzką solidarnością. Bardziej radykalne metody, kuszące łatwym rozwiązaniem problemu mogą tylko spowodować odruch wymiotny gdy zmuszeni zostalibysmy zanurzyć ręce, a może i twarz w kloace prymitywnych odruchów. A gdybyśmy pozostali odporni na obrzydliwości, sami łatwo moglibyśmy popaść w konflikt z cywilizacyjnymi normami. Trudny wybór. Pomyślałem o towarzyskiej banicji, lecz już widzę szyderczy smiech tych, którzy wcześniej wypominali mi grzechy zaniechania, torujące drogę złu.

            

Kręcą się codziennie wokół nas. Pozornie zwykli ludzie, czasem może irytujący swoim narcyzmem. Jeśli mamy szczęście, unikniemy spotkań z nimi. Gdy szczęścia mniej, nasze drogi życiowe czesto się przeplatają i zmuszeni jesteśmy przyglądać się codziennemu chamstwu przyodzianemu w białe rękawiczki.

                

Ja miałem to szczęście, że podobnych ludzi spotykałem niezmiernie rzadko (może intuicyjnie ich omijałem). Dziś jednak kładę się spać z niepewnością, czy tolerancja rzeczywiście powinna być czubkiem mojej hierarchii wartości.

Gdynia, 29.11.2005;  00:30 LT

Komentarze