TO, CZEGO NIE WIDAĆ

                       

Kolejna niedziela w pracy. W Savannah jest gorąco, a rajd po zbiornikach balastowych jaki sobie zafundowałem wycisnął ze mnie chyba nie siódme, ale jakieś jedenaste poty. Piętnascie metrów w górę i w dół po drabinkach w każdym ze zbiorników. Miernik przypięty do kieszeni kombinezonu monitoruje zawartość tlenu w powietrzu. To ważne bo korozja czyli utlenianie metalu w zamkniętym pomieszczeniu powoduje obniżenie zawartości tlenu w powietrzu. A wystarczy kilka minut w atmosferze z zawartością tlenu poniżej 19% (zamiast normalnych 21%) żeby pożegnać sie z tym światem. Wielu współczesnych marynarzy straciło życie nie w wyniku utonięcia lecz właśnie  z powodu braku tlenu w czeluściach zbiorników albo ładowni.

Przemierzanie labiryntów konstrukcji zamkniętych na codzień, ciemnych i ponurych, ma w sobie coś z odkrywania podziemi, albo wędrówek po mitycznych krainach umarłych. Zwłaszcza gdy w dnie podwójnym, wysokim na kilkadziesiąt centymetrów przeciska się poprzez jednakowe otwory jednakowych komór w jednakowych ciągach wąskich tuneli. Wszystko jest jednakowe, lecz do wyjścia prowadzi tylko jedna droga. Nie jest to świat dla cierpiacych na klaustrofobię. Nie boję się zamknietych przestrzeni, lecz pamiętam chwilę paniki gdy w stosunkowo niewielkim zbiorniku zorientowałem się, ze przez pomyłkę zaczęto napuszczać do niego wodę. Woda leciała powoli i w rozsądnym czasie nie stanowiła żadnego zagrożenia, ale w głowie natychmiast odezwał sie alarm: „co będzie jeżeli nie trafię do wyjścia?”. To była ta chwila paniki, podczas której człowiek gotów jest rzucić wszystko i uciekać na oślep. Na szczęście tylko chwila. Za moment przyszło opamiętanie i logiczne kojarzenie faktów, że czasu jest bardzo dużo, a droga z powrotem łatwa do odnalezienia.

Krzyżujące się  jednakowe tunele tworzą mroczną szachownicę – prawdziwy "podziemny" labirynt. 

Trafił sie jednak kiedyś na jednym ze statków wypadek, że wychodzący ze zbiornika po pracy marynarze, zamknęli przez przypadek swojego kolegę, marudera, który został w tyle. Nikt nie zwrócił uwagi, ze nie przyszedł na kolację. Zainteresowali się dopiero, kiedy nie pojawił się na śniadaniu. Znaleźli go w dobrej kondycji, ale nie chciałbym być w jego skórze siedząc zamkniętym i zastanawiając się czy napełnią zbiornik wodą czy też nie?

Toawrzysz mojej wędrówki w zysokim pasażu. Wchodzenie do zbiorników samotnie jest zabronione ze wzgledów bezpieczeństwa.

Przeciskanie się w wilgotnych, ciasnych tunelach, w mule zalegającym na dnie powoduje, ze po wyjsciu wygląda się jak nieboskie stworzenie. Raz z otawrtej kieszeni wypadł mi do takiej mazi telefon komórkowy, a innym razem aparat fotograficzny. I najciekawsze, że obydwa urządzenia zatopienie w błocie przeżyły i nadal pracują. Wymagały jedynie cierpliwego wydłubywania zaschnietego błota z rozmitych zakamarków, jak na przykład gniazda wtyczki ładowarki. Zawsze z ulgą przyjmuję wydostanie się z ostatniego ze zbiorników. Idę wtedy prosto pod prysznic, zrzucając po drodze lepiące się od błota buty i kombinezon. Stosowałem krótko cienki kombinezon ochronny jednorazowego użytku nakładany na odzież własciwą, ale poza tym, że było w nim jeszcze bardziej gorąco, nic nie dawał. Przesiąkał, a błoto i tak lądowało na białym jak na ironię kombinezonie roboczym. Dziś też z przyjemnością wydostałem się z powrotem do świata słońca, zieleni i świeżego powietrza. Najpierw wbrew przestrogom dietetyków nawodniłem się wyjętą z lodówki coca colą, a potem pognałem pod prysznic. Współczuję tym, którzy muszą pracować w podobnych warunkach codziennie.

Savannah; 07.06.2006, 19:40 LT

Komentarze