Ze statku zszedłem w środę o dziesiatej rano. Popatrzyłem przez chwilę jak coraz bardziej oddala się za rufą motorówki, która wiozła mnie na pobliska przystań.
Potema zaś obserwowałem podtopione brzegi rzeki, która wezbrała dość mocno.
W lesie można spokojnie zaparkować. To nic, ze barka przy okazji złamie kilka drzew. Ktoby się przejmował pojedyńczymi gdy wokół ich tyle?
Z przystani, prowizorycznej jak wszystko w tamtym rejonie, przeszedłem na wysypany żuzlem parking, gdzie czekał na mnie samochód. Po pół godzinie byłem na lotnisku. Samolot znów się opóźnił, ale miałem spora rezerwę czasową. W Houston mogłem więc jeszcze spokojnie zjeść pizzę i niedługo potem pomknęliśmy do Tampico. Kiedy samolot wylądował, już zmierzchało.
Wskutek sztormu, mój statek mocno się opóźnił, wiec nocleg znalazłem w hotelu.Załapałem sie ponoć na nieliczne ostatnie miejsca, bo nad morze ciagnęły całe pielgrzymki by w zgoła nie religijny sposób, na plaży korzystać z uroków Wielkanocy. A Wielkanoc w sensie świątecznych, wolnych od pracy dni zaczyna sie w Meksyku już w piątek.
Nieopodal hotelu urlopowa atmosfera była wyraźnie wyczuwalna. Na ulicy koncertował na indiańskich instrumentach jakiś zespół.
Obok na skwerku sprzedawcy oferowali łakocie i rozmaite jarmarczne gadżety.
Dochodziła dwudziesta druga i mimo wsztystko placyk zaczynał trochę pustoszeć. Zrobiłem
jeszcze jedną rundę dookoła, załując trochę, że starej architekturze nie dane mi będzie przyjrzeć się w dzień.
Z krótkiego rekonensansu wróciłem znów do hotelu. Tam wreszcie bez przeszków mogłem odpalić internet. I niespodzianka, bo trochę niespodziewanie oprócz komentarzy pod tekstem pojawiło sie trochę listów w skrzynce e-mailowej. Niniejszym przepraszam tych co piszą w takiej czy innej formie, za swoje milczenie. Nie dość, że mam ograniczony dostep do sieci, to na dodatek kiedy już go mam, zazwyczaj jest on ograniczony w czasie. Ale to sie wkrótce powinno zmienić.
Wracam do Polski. Trochę później, bo sztorm sprawił iż port był zamknięty, więc wejście statku dodatkowo się opóźniło. W sobotę o wpół do piątej nad ranem rozpoczynam dwudziestoczterogodzinną podróż na trasie Tampico – Meksyk – Miami – Frankfurt – Berlin – Szczecin. Na śniadanie wielkanocne nie zdążę, ale na obiad już tak.
Ciekawie mój wyjazd zapowiada się pod względem logistycznym. Ponieważ o czwartej nad ranem w dzień świąteczny trudno będzie dopełnić jakichś papierkowych formalności, moje ciuchy juz po południu wyjechały ze statku w czarnym worku na śmieci. Agent stwierdził, że wrzuci je do bagażnika i nie zwrócą niczyjej uwagi. Dobrze się złożyło, bo potem przyjechał pick-upem shipchandler, kolega agenta i wrzucił na skrzynie moją pusta walizkę. Pusta miała tez nie wzbudzac podejrzeń. Ja zaś nad ranem mam wyjść tylko z laptopem i reklamówką z pozostałymi drobiazgami. Przyjdzie mi się chyba pakować gdzieś na ulicy. Oczywiście pod warunkiem, że i ciuchy, i walizka przejechały przez bramę portu i nie zostały skonfiskowane.
Zanim zakończę chciałbym wszystkim, którzy zaglądają na ten blog życzyć spokojnych, zdrowych i wesołych świąt oraz mokrego (mam nadzieję, że woda nie zamarznie) dyngusa.
Smacznego jajka!
Altamira, 22.03.2008; 01:15 LT