TAM GDZIE KOŃCZĄ OLD LADIES

Mówi się, ze statki mają dusze. Jedne są posłuszne, inne krnąbrne, jedne szczęśliwe, inne pechowe. Bywają dzielne, gdy niektóre zawodzą przy każdej możliwej okazji. Jak ludzie. Może dlatego Anglicy, morski naród nigdy nie mówią o nim jak o rzeczy „it”, lecz „she”. Bo statek to dama…

Gdy na jednej stoczni obserwujemy narodziny pięknych, nowiutkich jednostek, kilkanaście minut jazdy samochodem w górę Jangcy trafiamy na miejesce spoczynku Old Ladies, skąd ich dusze ulecą nad oceany, a ciała znikną w czeluściach wielkich pieców, by być może odrodzić sie kiedyś w czastce jakiegoś innego statku.

Pozornie jest to keja jak każda inna. Cumują przy niej statki całkiem przyzwoite z wyglądu.

Dopiero po chwili zauważa się, że jeden z nich pozbawiony jest już dziobu.

W tej stoczni bowiem cały proces zostaje odwrócony. Zamiast budować, tnie się kawałekj po kawałku, aż zostanie tylko bezkształtny kikut, którego na sam koniec wyciągnie z wody jakiś mocny dźwig.

Zajrzeliśmy do jednego z nich, by zorientować się w jego wnętrznośćiach. Czasem można znaleźć potrzebne rzeczy w bardzo dobrym stanie, które zamiast za spore pieniądze, można kupić na wagę płacąc cenę złomu. Tym razem znaleźliśmy na przykład kompresor z 2006 roku.

Nowy kosztuje kilkanaście tysięcy dolarów. Stocznia złomowa odsprzeda go nieduży ułamek tej kwoty.

Była to moja poierwsza wizyta na takim, opuszczonym, martwym juz statku. Wszędzie zalegające ciemności i niezwykła w takim miejscu cisza. Na statku, nawet gdy teoretycznie nic sie nie dzieje, zawsze skądś dochodzą jakieś odgłosy. Non stop pracują agregaty, a jak nie pracują to prąd zapewnia kabel z lądy lub akumulatory. A wtedy działa szereg innych urządzeń. Tego na codzień się nie słyszy, nie zauważa. W takich okolicznościach jednak ta cisza jest przejmująca.

Światło sączy się tylko przez wycięte w burtach otwory. Trzeba uważać, by nie wpaść w jakąś dziurę. Atmosfera w sam raz do nakręcenia kolejnej części „Obcego”.

W niektórych miejscach statek wygląda tak, jakby załoga opuściła go tylko na chwilę. W maszynowni w CMK (centrum manewrowo-kontrolne) leży jeszcze na pulpicie pozostawione przez kogoś jabłko.

W innym miejscu „jeszcze ciepłe” kubeczki i talerzyki…

Na panelu kontrolnym agregatów znak, że „nasi tu byli”. Przyklejona okładka z wielkim portretem Jana Pawła II z żałobnego wydania Newsweeka.

Na stole rozłożona dokumentacja statku, niedopałki w popielniczce. Nikt juz nie sprzątał po zakończonej pracy. Po prostu zamknęli za sobą drzwi i wyszli.

W wyższych partiach nadbudówki korytarze też wyglądają prawie jak zamieszkałe, gdyby nie stojąca w rufowej części woda. Tam bez gumowców dojść się nie da.

Na kei przed statkiem rośnie góra wyciętego złomu. Kadłub jeszcze pozornie nienaruszony. „Straszą” jedynie wycięte na forszocie nadbudówki otwory techniczne. Ale to już początek „obracania się w proch”. Jest coś przygnebiającego w obserwowaniu jak służący przez około trzydzieści lat, dzielnie zmagający się z oceanami, „żywy” statek zamienia się w stertę pociętego żelastwa.

– Pożegnajcie go także ode mnie – mówił wyraźnie wzruszony jeden z moich kolegów, kiedy ostatnia załoga odlatywała na jeden ze statków, którymi się przez ostatnie lata zajmował. Mieli go odprowadzić na plażę w Indiach – jedno z największych cmentarzysk statków na świecie.

Jiangyin, 07.05.2009; 16:35 LT  

Komentarze