TALLINN (1) – POWRÓT PO LATACH

Po wypłynięciu z Rygi na Bałtyku przywitała nas ósemka. Niewielki masowiec dzielnie stawiał jej czoła. Wydawało się, że uda nam się w miarę szybko przeskoczyć do Tallinna, lecz wiatr się wzmagał. Wkrótce wiała już dziewiątka, a niedługo potem dziesiątka. Krótka i wysoka, bałtycka fala zmusiła nas do halsowania. Zachodni wiatr nie pozwolił bowiem na utrzymanie przez dłuższy czas północnego kursu. Aby uniknąć bocznej fali odbiliśmy więc bardziej na otwarte morze, ku środkowi Bałtyku, aby potem móc odwrócić się rufą do wiatru, kiedy da już się położyć na kurs wiodący do Zatoki Fińskiej. Zazwyczaj pełny statków, wtedy wydawał się przeraźliwie pusty. Wiatr tymaczasem wzmógł się jeszcze bardziej i osiągnął siłę jedenastu w skali Beauforta. Każdy kwadrans wlókł się niemiłosiernie, a drogi ubywało bardzo powoli. W końcu dopłynęliśmy do miejsca, kiedy można było odwrócić się rufą do wiatru i wziąć kurs na spokojniejsze wody. Zwrot w takich warunkach wymagał koncentracji i wyczekania na moment, kiedy przejdą największe fale i nastąpi cpokojniejsza chwila. Udało się i zapadającym zmierzchem wpłynęliśmy na wody zatoki. Cumowanie w Tallinie. Już bezpiecznie, ale chociaż w porcie, wciąż nie można było spać spokojnie. Dodatkowe cumy z trudem opierały się huraganowemu wiatrowi.

Ranek przyniósł spokój i piękną, niemal bezchmurną pogodę. W blasku słońca lśniły liczne wieże starego miasta. Były tak blisko od nas, lecz obowiązki nie pozwoliły mi wtedy na wyjście do miasta. Mogłem jedynie popatrzeć na te wieże przez lornetkę.

Takie było moje jak do tej pory jedyne spotkanie z Tallinnem, kilkanaście lat temu.

Aż do wczoraj. Kilka miesięcy temu udało nam się kupić w promocyjnej cenie bilety z Warszawy do tego miasta za jedyne 122 złote w obie strony od osoby.

Ticket

Niesamowite jest, kiedy czyta się szczegółową klkulację tej ceny. Okazuje się, że z tej niewielkiej jak na podróż lotniczą kwoty, dla operatora zostaje jakieś dwadzieścia pięć procent. Może jednak nie jest to aż tak straszne jeżeli LOT po raz pierwszy od wielu lat przestał generowac straty.

Skorzystaliśmy z oferty i ruszyliśmy do Warszawy. W planach był Polski Bus, jak ostatnio, do Aten, gdy podróż tam i z poworotem kosztowała nas zaledwie kilka złotych. Na przeszkodzie jednak stanął nam… rozkład lotów. Popołudniowy, późny przylot sprawił by, że odróż powrotna Polskim Busem zakończyłaby się w Gdańsku w środku nocy. Iść potem od razu do pracy byłoby swego rodzaju szaleństwem, a brać dodatkowy dzień urlopu kiedy tyle roxzmaitych promocji dookoła też trochę szkoda. Dlatego zdecydowaliśmy się na powrót do Gdańska samolotem, dzięki czemu będziemy mogli położyć się spać normalnie.

Jeśli powrót, to i wylot, chociaż koszt biletów krajowych LOT-u znacząco odbiegał od owej oferty zagranicznej. Rano znaleźliśmy się w stolicy i była jeszcze okazja skorzystać z SKM-ki na wciąż lśniącym świeżością dworcu Warszawa Lotnisko Chopina.

Warsaw 01

Warsaw 02

Potem jeszcze przekąski i toast za podróż w saloniku dla „Frequent Travellers”.

Warsaw 03

I na koniec informacja, że samolot jest gotowy do przyjęcia pasażerów. Idziemy.

Warsaw 04

LOT coraz częściej podstawia swoje samoloty do rękawów. Niby drobiazg, ale docenia się taki komfort wejścia na pokład bezpośrednio z pomieszczenia terminalu.

Warsaw 05

Na urlop, nawet krótki, trzeba zparacować. Późno wróciliśmy poprzedniego dnia do domu, a w domu obowiązki też jeszcze się nie skończyły. W efekcie z Gdańska wlecieliśmy po nieprzespanej nocy. Kiedy teraz siedliśmy w fotelach samolotu do Tallinna i adrenalina opadła, organizm zaczał upoominac się o swoje. Zaczęliśmy przysypiać, ale moment kiedy silniki startują z pełną mocą, zawsze daje zastrzyk adrenaliny i błyskawiczne przebudzenie. Kiedy siedzi się na fotelu pasażera, wszystko wygląda zapewne dużo inaczej niż w kokpicie, więc być może dla kapitana samolotu ten start był podobny do poprzednich. Dla nas jednak nie. Samolot rozpędził się dość szybko, może nawet szybciej niż zazwyczaj lecz… nie odrywał się od pasa startowego. Mijały kolejne sekundy, a my wciąż mknęliśmy jak po autostradzie. To jest ten moment kiedy adrenalina zaczyna dosłownie się gotować. Co się dzieje? Przecież zawsze trwało to dużo szybciej. W ułamku sekundy przemykają przez głowę urywki filmów i artykułów o katastrofach samolotów podczas startu. Przez moment wydaje się, że chyba będziemy hamować, ale przecież już z pewnością za późno. I wtedy wreszcie odrywamy się od ziemi. Uff! Może coś było, a może to nasze niewypane umysły wyolbrzymiły doznania. Obydwoje jednak odetchnęliśmy z ulgą i spojrzeliśmy po sobie znacząco. Dawno widok chmur za oknem nie dał nam tyle radości co tym razem.

Warsaw 06

Posiłek. Nowością w ofercie LOT-u jest cydr. Cydr tego roku zawładnął polskim rynkiem. Do tego stopnia, że w sklepach zaczęło brakowac tego napoju. Przyrost sprzedaży musi być ogromny. Nie mogło go więc zabraknąć również i w powietrzu.

Warsaw 08

Po cydrze sen przyszedł jeszcze szybciej. Tym bardziej, że lot odbywał się spokojnie.

Warsaw 07

Z letragu obudził mnie dopiero komunikat pilota „landing in two minutes”. Za chwilę byliśmy już na płycie lotniska, a niedługo potem w lsniących pomieszczeniach oddanego do użytku w 2008 roku nowego dworca lotniczego.

Tallinn 01

Tallinn 03

Każdy przylot na obce lotnisko dostarcza swego rodzaju egzotyki, głównie za sprawą samolotów, dla których jest ono portem macierzystym. Za każdym razem dominują inne znaki na ogonach. Tak było i tym razem, kiedy dominacja należała do samolotów estońskich.

Tallinn 02

Zabieramy walizki i przechodzimy do hali przylotów. Tam, w sklepiku sieci „R Kiosk” kupujemy bilety komunikacji miejskiej. Pięciodniowy kosztuje 6 euro. To dobra cena, wzłaszcza w porównaniu z zachodnią Europą. Dobra też dlatego, że już na ten bilet pojedziemy autobusem do centrum miasta odległego zaledwie o trzy kilometry. Żadnych dodatkowych opłat.

Tallinn 06

I wcale nie jesteśmy uprzywilejowani z tego powodu. Mieszkańcy Tallinna korzystają bowiem z komunikacji miejskiej całkowicie bezpłatnie. Tak uchwalili w referendum kilka lat temu i już drugi rok korzystają z tego dobrodziejstwa w imię ograniczenia korków i ochrony środowiska.

W kiosku z przyjemnością i dumą odkryliśmy… „kocie języczki”. Nasze, polskie. Niby stajemy się normalnym krajem, a jedank ciągle cieszy, kiedy widzi się za granicą docenione nasze produkty.

Tallinn 04

Ciekawiej jednak się zrobiło, gdy spojrzeliśmy na półkę z gazetami. Wśród prasy estońskiej bez problemu można było dostrzec wiele czasopism drukowanych cyrylicą, w języku rosyjskim.

Tallinn 05

Dopiero teraz uświadamiamy sobie jaką drogę przeszedł ten naród przez ostatnie nieco ponad dwadzieścia lat. Kiedy my w Polsce obalilismy komunizm i cieszyliśmy się wolnością ten kraj jako Estońska Socjalistyczna Republika Radziecka był tylko prowincją sowieckiego imperium z językiem rosyjskim jako urzędowym i z cyrylicą, rzecz jasna.

Przypominam sobie amerykańskie mapy nawigacyjne, których czasem używaliśmy i notki na rkuszach przedstawiających tę część Bałtyku, że „USA nie uznają inkorporacji Litwy, Łotwy i Estoni” do ZSRR. Czytanie czegoś takiego w połowie lat osiemdziesiątych, kiedy ZSRR wciąż trzymał się mocno to było niemalże świętokradztwo. My, urodzeni po II wojnie światowej nie znaliśmy bowiem innego świata niż ten z ZSRR rozciągacym się od Władywostoku po republiki nadbałtyckie. Na lekcjach historii ledwie wspomniano, że w okresie międzywojennym były to niepodległe państwa. Stalin gromiąc Niemcy zagarniał po drodze co chciał, i robił w tej częsci Europy co chciał. W efekcie liczba Estończyków w Estonii spadła z około 85% w chwili wybuchu II wojny światowej do około 65% pod koniec lat osiemdziesiątych. Działo się to za sprawą napływu Rosjan, których populacja zwiększyła się ponadtrzykrotnie doszła do 30% w tym półtoramilionowym kraju. To tak jakby w Warszawie pół miliona mieszkańców stanowili Rosjanie, a cyrilica i rosyjski były językiem dominującym. Przerabialiśmy to w Polsce za czasów Piłsudskiego. Dziś w Estonii dominuje język estoński, podobny do fińskiego oraz alfabet łaciński, lecz nie da się tak po prostu przekreślić historii. Stalinowskie, barbarzyńskie przesiedlania całych narodów nie mogły w cywiliowanym świecie stac się pretekstem do równie bezwzględnego odwetu. Mnóstwo Rosjan zostało w Estonii, a język rosyjski jest wciąz widziany i słyszany na codzień.

Sankt Petersburg reklamuje się między innymi „białymi nocami” w czerwcu, Miasto leży na tyle daleko na północy, że blada poświata na niebie nie zanika. Tallinn leży po sąsiedzku na raktycznie tej samej szerokości geograficznej. Białe noce mamy więc i tu. Jest początek czerwca.Punktualnie o północy widok z okna naszego hotelu wyglądał tak:

Tallinn 07

Nie wiadomo czy to jeszcze zmierzch, czy już świt. I z taką wątpliwością w głowie kładę się do łóżka, bo nieprzespana poprzednia noc upomina się o swoje.

Tallinn, 06.06.2014; 23:45 LT 

Komentarze