Sopot, 31 sierpnia, godzina 21:00. Wychodząc z biura postanowiłem po raz ostatni w letnim sezonie pójść na spacer na deptak. Przez ostatnie dwai pół miesiąca o tej porze bywały tutaj tłumy. Teraz przeżyłem mały szok. Wiatr i przejmujące, jesienne zimno oraz fakt, że był to już ostatni, wakacyjny wieczór (a więc większość młodzieży zapewne już wyjechała) sprawiły, że plac niemal zupełnie opustoszał.
W kawiarnianych ogródkach panowała przygnębiająca cisza. Całe lato nie należało do najgorętszych, ale w ten ostatni sierpniowy wieczór zamawianie lodów zakrawać by mogło na masochizm.
Ci, którzy zdecydowali się usiąść na lawce byli wyekwipowani już prawdziwie jesiennie.
Zrobiłem kilka zdjęć i z przyjemnością schroniłem się w podziemnym garażu i w ciepłym wnętrzu samochodu.
Nie lubię tłumnie zapełnionych plaż, ale z drugiej strony widok kurortów zamierających nagle z końcem sierpnia ma w sobie coś przygnębiającego. Znów dni zrobią się krótkie, wietrzne i deszczowe. Znów zwykłe wyjście z domu wymagać będzie długotrwałego zakładania kolejnych warstw odzieży, a wypicie kawy na swiezym powietrzu w promieniach popołudniowego słońca trzeba będzie odłożyć na przyszły rok.
Na zakończenie sezonu do Gdyni zjechały (a raczej spłynęły) żaglowce. Tutaj miała miejsce meta tegorocznych regat.
Wieczór był chłodny, a na dodatek jeszcze przed świtem miałem wstać by wyjechac do Szczecina, więc początkowo nie zamierzałem iść na Skwer Kościuszki. Kiedy jednak przed dwudziestą trzecią przyjechałem do domu i zorientowałem się, że za kilkanaście minut miał rozpocząć się pokaz fajerwerków, chwyciłem statyw i pojechałem z aparatem na parking pod Sea Towers. Akurat dotarłem na keję gdy rozpoczął się pokaz.
Potem zaś grzechem byłoby w takich okolicznościach nie rzucić okiem z bliska na wielkie żaglowce. Najdalej, na skraju basenu cumował zwycięzca tegorocznych regat, „Dar Młodzieży”.
Na swoim stałym miejscu, tuż za rufą „Błyskawicy” cumował emerytowany staruszek „Dar Pomorza”.
„Byskawica” w wyjątkowej iluminacji przezentowała się szczególnie atrakcyjnie.
Dużym zainteresowaniem cieszył się największy żaglowiec świata, wyrózniający się czarnym kadłubem „Siedow”
Chętni (i zasobni w gotówkę) mogli zafundowac sobie rejs do Lubeki na jego pokładzie. Koszt 400 euro albo 1600 złotych, czyli 100 euro na dzień. Niemało, ale z drugiej strony w porównaniu z kosztem hotelu i wyżywienia gdzies na lądzie, biorąc zarazem pod uwagę atrakcyjną podróż, cena wydaje się skalkulowana rozsądnie. Rejs na statku handlowym to wydatek około osiemdziesięciu euro dziennie, a „Siedow” to jednak nie to samo. Żaglowiec ten szczególnie pięknie prezentował się z oddali pod rozgwieżdżonym niebem.
Dwa budynki „Sea Towers” znalazły godną siebie oprawę wśród żagli. Albo odwrotnie: żaglowce, jak choćby zacumowany u stóp wież „Fryderyk Chopin” prezentowały się wyjątkowo w takim towarzystwie.
Zwiedzałem teren zlotu w ekspresowym tempie, ponieważ mając w perspektywie pobudkę o 03:30 musiałem zachowac rozsądek, by potem nie zasnąć za kierownicą. Jeszcze rzut oka na cały basen z tarasu pod wieżami i już po chwili jechałem do domu.
Ciężko wstawało się o nocnej jeszcze porze. Zignorowałem budzik i zwlokłem się z łóżka dopiero po czwartej. Speedu jednak dostałem gdy wyjrzalem przez okno. Zapowiadał się piękny świt. Zamiast więc ruszać od razu na trasę, zboczyłem jeszcze na parę minut na bulwar. Światła Gdyni i maszty żaglowców w owej granatowo-pomarańczowej scenerii tworzyły wyjątkową kompozycję.
Jakieś towarzystwo, które zaparkowało swój samochód obok, zainteresowało się moim pstrykaniem. Zapytali gdzie można będzie oglądać efekty. Podałem adres bloga (pozdrawiam jeśli tu trafili), po czym wsiadłem do auta i „w tak pieknych okolicznościach przyrody” rozpocząłem podróż do Szczecina.
Szczecin, 03.09.2011; 23:30 LT