Szczecin wydoroślał. Nabrał pewności siebie. To czuło się na każdym kroku.
Finał Tall Ship Races odbywa się w tym mieście już po raz czwarty. Minęło dokładnie dziesięć lat odkąd impreza ta zagościła tu po raz pierwszy. Był rok 2007 i miasto określane „wioską z tramwajami” tonęło w kompleksach przyglądając się jak coraz większy dystans dzieli je od prężnie rozwijających się miejscowości, które wykorzystały potencjał jaki przyniosła transformacja ustrojowa. Szczecinowi brakło wizji rozwoju, wcześniejsze władze panicznie bały się obcego kapitału, a bez tego trudno było o większe inwestycje, nowe miejsca pracy, a z nimi wpływy z podatków. Turyści, jeżeli odwiedzali Szczecin, to co najwyżej jako punkt przesiadkowy w drodze nad morze, bo właściwie po alianckich bombardowaniach pod koniec wojny to co zostało z zabytków dawało się obejrzeć w pół dnia, a nowego nic godnego uwagi nie powstawało.
Pamiętam swoją działalność w Forum dla Szczecina na początku wieku, gdy jako grupka kilku zapaleńców próbowaliśmy oddolną i apolityczną inicjatywą poruszyć chociaż kamyczek, który miałby szansę uruchomić lawinę. I pamiętam tamto zapatrzenie wielu osób w niemiecki Stettin. Jeśli odbudować świetność miasta to przede wszystkim na bazie powrotu do dawnej architektury jak n.p. Konzerthaus, sprowadzenie zachowanych modeli produkowanego tu przed wojną samochodu Stoewer i.t.d. Na coś nowego brakło pomysłu. Chociaż nie, pomysły się pojawiały, ale niknęły w niekończących się dyskusjach, zazwyczaj z konkluzją, że „to się nie uda”.
I w takich okolicznościach, w 2004 roku przyznano Szczecinowi po raz pierwszy w historii miasta organizację tak dużej imprezy. Pamiętam tamtą euforię przypominającą nieco późniejszy szał radości gdy Polska wygrała w wyścigu o organizację Euro 2012. Identyczna była radość i podobne marzenia. Wydawało się, że miasto przy organizacji imprezy zmieni się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki – powstaną nowe bulwary, odnowiony zostanie dworzec kolejowy, odbuduje się zaginiony podczas wojny pomnik Sediny, symbolu Szczecina. Tymczasem czas upływał, a działo się niewiele. Ba! Jeszcze na kilka tygodni przed imprezą na biegnącej wzdłuż nabrzeża ulicy Jana z Kolna straszyły rozległe, ogromne wykopy. Wydawało się, że kompromitacja jest nieunikniona.
I stał się cud. Kiedy żaglowce zacumowały do rozsypujących się nabrzeży Łasztowni, a na klepiskach przykrytych deskami przygotowana został festynowa infrastruktura, ilość zaoferowanych atrakcji przerosła wszelkie oczekiwania. Powiedziano, że Szczecin wywindował poprzeczkę bardzo wysoko. Nagle coś w tym mieście się udało. I to udało na 110%. W efekcie przyznano miastu organizację finału regat w najbliższym możliwym terminie, t.j. w 2013 roku. Potem kolejny finał regat w 2015 roku, i znów, po raz czwarty, w 2017.
Jakże inne jest to miasto po dziesięciu latach od pierwszego finału. Spacerowałem wczoraj bulwarami, których nie powstydziłby się Hamburg albo Liverpool. Niemalże po sąsiedzku z Wałami Chrobrego pięknie podświetlona bryła słynnej już w Europie filharmonii, a naprzeciwko niej równie niepowtarzalne Muzeum Przełomów. Imprez towarzyszących również było, co niemiara, z tą tylko różnicą, że Szczecin nie musiał już sobie, ani nikomu niczego udowadniać. Robił swoje, spokojnie, jako sprawdzona już marka. Liczba gości mówi sama za siebie. I tylko PKP mogłoby przewidzieć zainteresowanie, bo jechałem z Gdańska do Szczecina pociągiem złożonym z czterech wagonów, a których ścisk panował niemiłosierny. Aha! Dworzec kolejowy w Szczecinie też zmienił oblicze. Doszła nowa bryła, ruchome schody, lśniące czystością toalety i inne elementy przenoszące ten obiekt w XXI wiek.
Jak zwykle najbardziej brakowało mi czasu, lecz udało mi się pospacerować pomiędzy dwudziestą pierwszą a północą w sobotę. Ze spaceru jak zwykle przyniosłem trochę zdjęć.
Pierwsze wrażenie to ogromny tłum na placu z „Darem Młodzieży” w tle. Trudno było się przecisnąć.
Ale też i okazja była wyjątkowa, ponieważ ci wszyscy ludzie przyszli nie tylko dla żaglowców. Na scenie śpiewał bowiem Andrea Bocelli.
Znanym w Szczecinie z poprzednich regat jest już Shabab Oman II. I niech ktoś powie, że żaglowce nie są ambasadorami swoich krajów w odległych portach. Ktoby zainteresował się Omanem gdyby nie ten żaglowiec?
Przed jego dziobem zacumował brazylijski „Cisne Branco”. Kiedy byłem przy nim, rozpoczął się pokaz fajerwerków. Chyba w tym roku nie były tak efektowne, jak poprzednim finale, lecz jeżeli komuś mało, może zaczekać do następnego weekendu, kiedy w Szczecinie odbędzie się kolejny festiwal „Pyromagic”.
Przed brazylijczykami zaś niepozorny, rosyjski Shtadart z piękną rzeźbą na dziobie,
Rosjanie zresztą byli bogato reprezentowani. Przede wszystkim największy żaglowiec świata, Siedov. Po drugiej stronie Odry, tuż obok diabelskiego młyna zacumował bliźniak „Daru Młodzieży”, „Mir”.
A po drugie stronie Łasztowni,, w odległości dłuższego spaceru lecz pięknym bulwarem, charakterystyczny, czarny jak Siedov, Kruzenshtern.
Koło „Kruzenshterna” zaś zacumowała „Santa Maria Manuela” z Portugalii.
A skoro wspomniałem o spacerze odnowionym bulwarem, to niech poniższe zdjęcia przedstawią namiastkę tego klimatu. Designerskie oświetlenie, pięknie odświeżone żurawie, zwane tu żartobliwie „dźwigozaurami”.
Trasa Zamkowa jest formalną granicą t.z.w. wód morskich, czyli szlaku wodnego Świnoujście – Szczecin dostępnego dla statków pełnomorskich. Na południe od mostu też jednak wiele się działo. Tamtędy prowadził pieszy szlak komunikacyjny przez Odrę. Dwa mosty pontonowe. Każdy jednokierunkowy.
Z mostu jednak najpiękniej prezentowały się wielkie żaglowce zacumowane u podnóża Wałów Chrobrego.
Powrót miałem zaplanowany na jedenastą rano w niedzielę, więc nastawiłem budzik na siódmą i wybrałem się jeszcze na poranną przechadzkę. Miło było w sierpniowym słońcu usiąść na ławce z kubkiem cappuccino i oglądać żaglowce z perspektywy Wałów Chrobrego. Potem zaś pospacerować wzdłuż nabrzeża. Znów olbrzym Siedov i oglądany z drugiego brzegu „Mir”.
W świetle dnia można było dokładnie przyjrzeć się dziobowej figurze omańskiego żaglowca.
Przy okazji z tego miejsca nie sposób było nie zauważyć powiewającej na rufie ogromnej fladze brazylijskiej „Cisne Branco”.
Mnie niezmiennie fascynuje plątanina lin na tego typu statkach. Ot jak choćby na „Darze Młodzieży”
Szczególnie jednak, gdy ogląda się las masztów kilku jednostek zacumowanych jedna za drugą.
Z mostu na Trasie Zamkowej fajnie prezentuje się budowana już przed poprzednim finałem marina.
Bardziej na zachód widać zacumowany na honorowym, najlepszym miejscu, „dar Młodzieży”.
Z tego miejsca, też najlepiej prezentują się olbrzymy zacumowane wzdłuż ulicy Jana z Kolna.
Coraz częściej spoglądałem na zegarek, Minęła dziesiąta. Niedzielny, leniwy poranek dopiero się zaczynał. Ci, którzy przyszli tak rano jak ja, mogli bez problemu na przykład zwiedzać zacumowane statki, Tłumu jeszcze nie było, Dopiero zaczynał gęstnieć. Większość pewnie kończyła dopiero niedzielne śniadanie. Ja już musiałem kierować się w stronę dworca.. I chociaż impreza dopiero się rozkręciła i ma potrwać do wtorku, dla mnie dobiegała końca.
Do zobaczenia moje rodzinne miasto! Dobrze zrobione jeszcze raz i mam głęboką nadzieję, że nie ostatni.
Gdańsk, 06.08.2017; 23:50 LT