TALL SHIP RACES 2013 (1) – SOBOTNI WIECZÓR W SZCZECINIE

Kiedy szwedzki kapitan Arnold Schumburg  rzucił hasło organizacji w 1938 roku spotkania żaglowców w Sztokholmie, nikt nie przypuszczał, jak wielką z czasem ta idea zyska popularność. Z wielkimi imprezami jednak tak już jest. Czy ktoś dzisiaj może sobie wyobrazić, że na pierwsze w historii mistrzostwa świata w piłce nożnej kilka reprezentacji popłynęło z Europy tym samym transatlantykiem, a żaden z uczestników nie musiał walczyć w eliminacjach, ponieważ po prostu nie było tylu chętnych, żeby obsadzić choćby te szesnaście miejsc – standardowa ilość dla porzyzwoitej rangi turnieju?

Spotkania żaglowców nie zdążyły zapisać się na stałe w kalendarzu gdy swiat ogarnęła wojenna zawierucha. Zniszczona Europa powróciła do idei żeglarskich spotkań dopiero w 1956 roku. Odkąd żaglowce przybyły na metę w Lizbonie, odwrótu juz nie było. Popularność regat, które oprócz sportowego charkteru, były przede wszystkim okazją do towarzyskich spotkań i wspólnej zabawy żeglarzy z całego świata odtąd tylko rosła.

Powojenny świat pozostawał jednak podzielony. Blok wschodni pozostawał w izolacji i dopiero w 1972 została ona przełamana. Wtedy, w regatach na trasie Solent – Skaw po raz pierwszy wziął udział żaglowiec zza żelaznej kurtyny. Był to „Dar Pomorza”. Wystartował i… wygrał. Dzięki temu już rok później żaglowce zawinęły do Polski. Komitet organizacyjny przyznał prawo goszczenia żaglowców w Gdyni. Były to jeszcze te dobre czasy, kiedy można było organizować tę imprezę z roku na rok. Rosnąca popularność sprawiała, że kolejka miast chętnych do goszczenia żeglarzy rosła, a kalendarz regat był znany na długo naprzód.

Żaglowce w jeszcze kilkakrotnie w ramach Tall Ship Races zawijały do Polski. Mi jednak szczególnie zapisały się w pamięci te z 2007 roku, Wtedy po raz pierwszy gospodarzem finału miał być mój rodzinny Szczecin. Kiedy kilka lat wcześniej przyznano Szczecinowi tę imprezę euforia była porównywalna do przyznania Polsce prawa do organizacji Euro 2012. Stolica Pomorza Zachodniego nie miała szczęścia do władz i nie wykorzystała szansy jaką niosła transformacja ustrojowa. Mając niemal wszystkie atuty w rękach miasto traciło jedną szansę po drugiej i zostawało coraz bardziej w tyle za dynamicznie rozwijającymi się innymi polskimi metropoliami. Wydawało się, że organizacja tamtych regat przyniesie wielkie inwestycje, które odmienią miasto. Tak samo jak spodziewaliśmy się, że Euro da Polsce sieć autostrad oraz dróg ekspresowych. I tak jak przed mistrzostwami Europy nie ukończono w pełni w zakładanym zakresie ani jednej autostrady, tak i marzenia o odmienionym Szczecinie trzeba było zweryfikować.

I tak samo jak przed Euro 2012 obawiano się kompromitacji Polski, tak przed TSR 2007 wielu nie wierzyło w sukces Szczecina. Rezultat był również identyczny. Finał regat okazał się ogromnym sukcesem organizacyjnym i przede wszystkim wizerunkowym. Powszechnie powtarzano wówczas, że Szczecin wysoko zawiesił poprzeczkę przyszłym organizatorom. Organizatorzy regat przyrzekli też, że w uznaniu za niesamowicie zorganizowaną imprezę, przyznają Szczecinowi jej organizację ponownie w jednym z najbliższych wolnych terminów. Jak już wspomniałem, kalendarz imprez był jednak wypełniony na długo naprzód. Wolne miejsce pojawiło się jednak sześć lat później i właśnie w 2013 roku Szczecin ponownie stał się metą wielkich regat.

Tamte regaty 2007 roku nie odmieniły może miasta w sensie fizycznym, lecz na pewno zmieniły coś w mentalności jego władz i mieszkańców. Obudziły wiarę w siebie. Dziś trudno oczywiście dokładnie określić dokładnie co Szczecin zawdzięcza tamtemu finałowi Tall Ship Races, ale na pewno był on nowym otwarceim. Wkrótce po latach marazmu ruszyły nowe inwestycje w infrastrukturę. Zainwestowano też w wizerunek miasta. Ot chociażby w ten sposób, że w zamian za sponsorowanie regat, nazwa Szczecina była obena w Tall Ship Races przez kilka ostatnich sezonów.  Żeglarze i turyści, którzy odwiedzili Szczecin po tych sześciu latach zastali zupełnie inne miasto. Ot chociażby odnowione bulwary nad Odrą, żeby zacząć od tego, co cumującym jachtom i żaglowcom najbliższe. Kiedy w sobotę nad ranem wjeżdżaliśmy samochodem do miasta, droga wiodła ekspresowym traktem z licznymi wiaduktami, a ogromne ledowe wyświetlacze nad jezdniami przekazywały informacje kierowcom.

Po przejeździe uśpioną o świcie Trasą Zamkową (co za widoki!), wróciliśmy nad Odrę dopiero o zmierzchu. Przeszliśmy właśnie owymi odnowionymi bulwarami .

Ogromne karuzele, diabelski młyn z daleka wskazywały miejsce imprezy.

No i rosnący tłok. Ponoć w sobotę policja oszacowała liczbę odwiedzających teren żeglarskiego festynu na dwa miliony. Oprócz wyłączonej z ruchu części Trasy Zamkowej, ruch pieszy obsługiwały także dwa pontonowe mosty przez Odrę.

Bilety do tanich nie należały. Zresztą wszystkie atrakcje miały swoją cenę. Złote żniwa dla sklepikarzy i mam nadziejeż, że także i dla miasta. Wejście na diableski młyn na przykład to wydatek rzędu dwudziestu złotych.

Inna sprawa, że była to jednak warta słonej zapłaty atrakcja, bowiem widoki rozciągające się z góry zapierały dech w piersiach.

Z dołu miasto przedstawiało się nie mniej atrakcyjnie. Zniwelowana część Wyspy Grodzkiej, przeznaczona pod marinę (kto wie, może zacumują w niej kiedyś uczestnicy kolejnych regat) otworzyła wreszcie widok na Wały Chrobrego od drugiej strony rzeki.

Zmienia się również sama Łasztownia. Powstał nowy bulwar, ogromny biurowiec nad rzeką, nowe magazyny na terenie portu. Zupełnie inaczej spacerowało się tutaj teraz niż sześć lat temu, chociaż oczywiśćie to tylko pierwszy krok. Łasztownia jako integralan część miejskiej taknki to wciąż jeszcze przyszłość. Wierzę jednak, że tak jak w przypadku wspomnianej przeze mnie historii wielkich imprez, tak i tu zadziala efekt lawiny, a jedne inwestycje będą generować start kolejnych.

Właśnie na Łasztowni zacumował jedn z największych żaglowców świata, rosyjski „Kruzensztern”.

Nieopodal zaś zatrzymał się zarejestrowany w Hamburgu zabytkowy „Stettin”.

Pięknie prezentowały się Wały Chrobrego zza plątaniny lin i lasu masztów udekorowanych galą banderową. Nie mogłem powstrzymac się od pstryknięcia jeszcze kilku fotek.

Potem jednak wróciliśmy mostem pontonowym na lewy brzeg Odry. „Szczecin – cały świat czuje się tu jak w domu”. Bardzo podobało mi się to hasło na billboardach.

Na podświetlonej, futurystycznej scenie odbywała się akurat gala wręczenia nagród „Eska Awards”. Następnego dnia wieczór uświetnić miał koncert Nelly Furtado, a w poniedziałek wystąpić miał „Hey” i tego koncertu mojego ulubionego zespołu żal mi szczególnie, ale cóż – praca, praca i trzeba było po weekendzie wrócic do Trójmiasta.

Przed sceną tłum był taki, że trudno było nie wleźć komuś w kadr jeśli robiło się zdjęcie. A zdjęcia robili prawie wszyscy. Przywilej posiadaczy telefonów komórkowych.

Szczególnie ciepło w Szczecinie witany był meksykański „Cuauhtemoc”. Jego ubrani w białem mundury marynarze byli doskonale rozpoznawalni na ulicach miasta, „Cuahtemoc” z pewnością wrócicł tutaj jak do siebie.

Egzotycznych sytatków było jednak więcej. Ot chociażby brazylijski „Cisne Branco” czy omański Shabab Oman.

Zbliżała się północ , a nad Odrą wciąż spacerowały nieprzebrane tłumy. Wydawało się, że nikt nie pójdzie spać tej nocy. Bo też i gdzie tu spać, kiedy tyle piękna dookoła.

W pewnym momencie zapowiedziano koniec występów na scenie i zapowiedziano pokaz fajerwerków. Szczecin jako organizator corocznego festiwalu „Pyromagic” (kto ma możliwość, jeszcze zdąży – najbliższy odbędzie się w dniach 9-10 sierpnia) nie mógł zejść poniżej okreslonego poziomu i rzeczywiście zafundował widzom piękny, podniebny spektakl w stylu „światło i dźwiek”

Finał był oczywiście jedną ogromną kanonadą nagrodzoną gromkimi oklaskami kiedy wystrzelono ostatnie naboje.

Było już dobrze po pierwszej kiedy wracaliśmy z Aniołem do domu. Co ciekawe, centrum miasta wciąż tętniło życiem i musieliśmy odstać swoje w kolejce po kanpke w  Subwayu (czynnym jak i inne bary pomimo późnej pory).  Uff! To był długi dzień. Ruszyliśmy w drogę do Szczecina prosto z biura w Sopocie. Dotarlismy na miejsce dopiero wpół do czwartej nad ranem. Krótka drzemka, a teraz kolejna zarwana noc.. Za to wrażeń mnóstwo i byliśmy przekonani, ze to jeszcze nie koniec.

Gdańsk, 06.08.2013; 02:00 LT

Komentarze