Moja mama, od czasu kiedy zbliżałem się do matury i przez całe moje późniejsze życie miała jakiś kompleks wykształcenia. Brakowało jej go, poniewaz mimo, że była zdolna, rodziców, biednych chłopów nie było stać na szkołę. Ot, skończyła podstawówkę i zaraz potem opuściła swój rodzinny dom, wyjeżdżając do nieznanego Szczecina. Tu jako szesnastolatka musiała zarobić na swoje utrzymanie i już nie było czasu ani środków na dalszą naukę.
Zawsze byłem dumny ze swoich rodziców i wdzięczny, za to co od nich otrzymałem, a mimo to na każdym kroku musiałem udowadniać mamie, że nie wstydzę się iż nie ma wykształcenia. Było to dla mnie przykre i upokarzające, że może tak o mnie myśleć, a jednak co jakiś czas pojawiało się ni to stwierdzenie, ni pytanie
– Ty się pewnie wstydzisz, że masz prostą matkę.
Ileż musiałem się nazaprzeczać, ileż natłumaczyć. Czułem jednak, że przekonana nie była. Od wielu osób dowiadywałem się za jej plecami jak bardzo była ze mnie dumna i szczęśliwa, ze poszedłem na studia, i świetnie sobie potem radziłem. A jednak ilekroć bywałem w domu, robiłem wszystko by nie pokazać, że jestem inny, napiętnowany, już nie „z ich parafii”, jedyny z wyższym wykszatłceniem.
Niedawno odwiedziłem moją ciocię, siostrę mamy. Wpadłem tylko na chwilę, a przegadaliśmy ponad trzy godziny. I to jak! Wychodziłem, bo już późno się zrobiło, a jeszcze dobre piętnaście minut staliśmy rozmawiając w przedpokoju. Nigdy wcześniej nam się to nie przytrafiło.
Ponieważ rozmowa wpewnym momencie zeszła na tematy szkolne, zapytałem z czystej ciekawości
– A ty w którym roku skończyłaś podstawówkę?
Siedemdziesięciosześcioletnia kobieta zmieszała się i przez chwilę wahała się co powiedzieć. W końcu machnęła ręką (kątem oka spostrzegłem, że drżącą ze zdenerwowania) wzięła głęboki oddech i odparła
– Powiem ci. Wiesz…. Ja w ogóle nie skończyłam podstawówki. Przed wojną byłam za mała. Kiedy znaleźliśmy się pod okupacją rosyjską, oni szybko zorganizowali szkoły, ale ja miałam dopiero sześć lat. Kiedy zaś wkroczyli Niemcy, o żadnych szkołach mowy nie było. Oni potrzebowali wyłącznie siły roboczej. Kiedy nas wywieźli do Prus Wschodnich, bauerzy, u których pracowaliśmy równiez nie troszczyli się o naszą naukę. Po wojnie, gdy wrócilismy do naszej wsi, chałupa była spalona, mieszkaliśmy w ziemiance, za którą jeszcze musieliśmy płacić jej właścicielom. Szkoła była zniszczona i ludzie sami opłacali nauczycieli, którzy uczyli gdzie się dało. Nas nie było na to stać. Trzeba było odbudować chałupę i jakoś wiązać koniec z końcem. Dopiero później skonczyłam kursy wieczorowe. Zimą, bo latem było mnóstwo roboty w polu i w gospodarstwie.
Słuchałem. Ciocia ciągnęła swą opowieść kończąc ją stwierdzeniem.
– Ciężkie było życie człowieka bez wykształcenia. Tylko twoja mama i ja wiedziałyśmy ile nas to kosztowało. Mi nieraz proponowano w pracy awans albo rozmaite funkcje społeczne, lecz zawsze odmawiałam, bo wolałam stać cicho na uboczu niż wygłupić się wychodząc przed szereg. Twoja mama nieraz opowiadała mi, że nie lubiła jeździć do twojego taty na statek razem z innymi marynarzowymi, bo zawsze obawiała się, że przy tych wygadanych i pewnych siebie kobietach wyjdzie na jaw jej brak wiedzy.
Słuchając zacząłem sobie układać wszystko na nowo. Pewne drobne zdarzenia z przeszłości zaczęły nagle pasować do siebie jak odnalezione przypadkiem puzzle. Pamiętam bowiem, że odwiedzając tatę na statku my zawsze chodzilismy z nim na posiłki do messy, podczas gdy mama praktycznie nie wychodziła z kabiny. Tato przynosił jej obiady i kolacje, razem siedzieli i nigdy nie udzielali się towarzysko, a przecież często marynarzowe zbierały się w messie, rozmawiając, oglądając telewizję, podczas gdy ich mężowie zajęci byli codziennymi obowiązkami.
– Dziś dopiero mam spokojne życie – kończyła swoją opowieść ciocia – Niczego nie muszę już kryć, niczego nie muszę udowadniać, przy wypełnianiu rozmaitych formularzy pomogą jak każdemu staruszkowi. Ale kiedyś, gdy byłam młodsza… ciężko było.
Przypomniał mi się oglądany w tym roku „Lektor”. Opowiedziałem cioci treść tego filmu. Byłem poruszony, że tak wielkie piętno na ludzkiej psychice może odbić kompleks braku wykształcenia. Tam, w filmowej opowieści to była literacka fikcja. Tu miałem namacalny dowód prosto z życia.
– Muszę jednak dodać, że z jednego byłam zadowolona. Z pracy. Bardzo ją lubiłam i byłam w niej dobra. Kiedy otrzymaliśmy nowe i drogie, japońskie maszyny, kierowniczka mnie pierwszą wytypowała do ich obsługi. – ciągnęła swą opowieść ciocia – A ile było przy tym zawiśći ze strony innych kobiet! Myślały, że to był taki niepisany układ między nami.
– Jaki układ?
– Widzisz, moja kierowniczka była bardzo dobrą, sprawiedliwą kobietą. Nigdy nie rozmawiałam z nią dłużej niż wymagało tego zwyczajowe codzienne pozdrowienie, gdy wchodziłam do jej kantorka podpisać liste obecności. A jednak czułam, że docenia moje zaangażowanie w pracy. Czy wiesz, że ja dopiero dwa lata temu, gdy obydwie emerytki spotkałyśmy się gdzies na ulicy, powiedziałam jej, że byliśmy wywiezieni na roboty do Prus?
– Dlaczego?
– Bo ona była Niemką. Cała jej rodzina po wojnie wyjechała do Niemiec, a ona jedna została tutaj. Zakochała się i ożeniła z jakimś Polakiem i tak już zostało. A ja wstydziłam się mówić o przymusowych robotach i obozie w Królewcu, by nie stawiać jej w niezręcznej sytuacji. Była przecież moją przełożoną. Inne kobiety wiedziały o moich przeżyciach z czasów wojny, tak jak ja wiedziałam o ich. I niektóre szeptały między sobą, że byłam specjalnie traktowana właśnie dlatego, że kierowniczka miała wyrzuty sumienia, z powodu moich opowieści. Ot, ludzka zawiść. Dopiero teraz, gdy nie łączyły nas układy służbowe, powiedziałam jej o wywózce.
Tak dowiedziałem się jeszcze jednej drobnej tajemnicy. Niezwykły wieczór. Zauważyłem, że tak bywa często. Z góry zaplanowane spotkania czy imprezy bywają drętwe, a w najmniej spodziewanych momentach nagle coś zaiskrzy i ludzie zaczynają zwierzać się i rozmawiać otwarcie. To prawdziwa magia chwili. Bywa, że nazajutrz są już znów zablokowani i próby nawiązania dalszego ciągu rozmowy zbywają machnięciem ręki, albo jakimś banalnym, jednozdaniowym komentarzem. Uczta nie może przytrafiać się codziennie.
Szczecin, 14.11.2009; 00:10 LT