Budzik już zadzwonił. Jak codzień wystarczająco wcześnie, aby jeszcze poleżeć spokojnie, włączyć telewizor i zobaczyć co na świecie się dzieje. Przypadkiem, z automatu włączyliśmy kanał oglądany przed snem poprzedniego dnia. Akurat leciał jeden z naszych ulubionych programów: „Boso przez świat” Wojciecha Cejrowskiego. Dooglądaliśmy do końca. Rozmawiając o czymś przełączyliśmy jak zwykle na TVN24. Żółty pasek kłuł w oczy, a redaktor Kuźniar w chwilę potem potwierdził, że dobrze zrozumieliśmy. Kilka minut po szóstej rano odszedł Tadeusz Mazowiecki.
Zamilkliśmy na długie minuty. Trudno o smutniejszy początek dnia. W myślach przewijały się minione lata, zwłaszcza te z narodzin III Rzeczypospolitej. Tak przejmująca bywa tylko śmierć kogoś niezwykle prawego, pełnego charyzmy, uczciwego. Takim był Mazowiecki.
Dziś, kiedy niemal synonimem słowa polityk stały się rozmaite skrajnie negatywne epitety, nie sposób sobie wyobrazić, że ktoś taki jak On potrafił przeprowadzić naród przez meandry ustrojowych przemian. Był wielkim współautorem sukcesu naszego kraju, bo ilebyśmy kubłów pomyj na siebie nie wylewali, tylko ktoś wyjątkowo zawzięty mógłby nie przyznać, że wykonaliśmy ogromny cywilizacyjny skok.
Dziś, kiedy regułą jest brutalna, pełna wściekłej agresji walka o władzę, walka, w której opluwanie rywala już prawie nikogo nie dziwi, ktoś taki jak Mazowiecki wydaje się człowiekiem z innego świata. Kto dziś jeszcze dwukrotnie zastanowi się, zanim coś powie? Kto jeszcze waży słowa? Kto wciąż pamięta o solidarnościowych ideałach? Dla kogo naprawdę najpierw liczy się Polska, a dopiero potem kariera polityczna? Odszedł ktoś, kto pomimo upływu lat i zmieniających się warunków, ideałom pozostał wierny do końca. Odszedł ktoś, od kogo moglibyśmy wciąż uczyć się patrotyzmu przez duże P, poszanowania godności drugiego człowieka, wzór pracowitości. Coraz mniej takich Nauczycieli i coraz mniej chętnych do ćwiczenia takich cnót.
Dla mnie do dziś niezrozumiałym jest jak ktoś taki mógł przegrać wybory z kandydatem, który pojawił się znikąd i nagle. Była to z pewnością choroba wieku dziecięcego naszej demokracji. Czas, w którym do Sejmu tak dla żartu, jakby dla przetestowania czy z tą demokracją to na pewno nie ściema, dostawała się Polska Partia Przyjaciół Piwa, a do finałowej rozgrywki z Lechem Wałęsą stanął niejaki Stan Tymiński. Dla Mazowieckiego liczył się jednak tylko wynik. Porażkę w wyborach prezydenckich przyjął jako votum nieufności i zrezygnował z pełnionego urzędu. Widział źdźbło w swoim oku, a nie belkę w cudzym. Gdybyśmy dziś byli zdolni do kompromisów tak jak On, może nie byłoby tyle jadu w ławach sejmowych i przepychanek na ulicach. Ale cóż, widać dla takich ludzi miejsce jest już tylko tam, w Niebie.
Nie dane mi było w swoim życiu ani razu znaleźć się choćby w zasięgu wzroku pierwszego premiera znów niepodległej Polski. Widywałem go tylko na zdjęciach albo w telewizyjnych spotach, a jednak czuję żal jakby odszedł ktoś bliski. Niech Pan odpoczywa w pokoju Panie Premierze. Pięknie Pan przeżył swój czas.
Gdańsk, 28.10.2013; 22:05 LT