SZARY ANIOŁ

W sopockim Teatrze Atelier, z którym u schyłku swojego życia związana była Agnieszka Osiecka, i który nosi teraz jej imię, Andre Ochodlo wystawiał „Szarego Anioła”. Wybrałem się na niego przed wyjazdem do Strzelec Opolskich.

Jest to opowieść o ostatnich dwóch dniach z życia Marleny Dietrich. Równie dobrze mógłby to być zapis dowolnych dwóch innych dni z ostatnich lat egzystencji wielkiej aktorki. Były one bowiem wszystkie bliźniaczo do siebie podobne. Nie wiedziałem, że ostatnie trzynaście lat swojego życia, gwiazda spędziła w łózku, w swoim paryskim apartamencie, odizolowana od świata, zrywając z nim wszelkie kontakty.

Trzynaście lat! To brzmi jak jakiś straszny wyrok. Trzynaście lat samotnosci na własne życzenie. Trzynaście lat tych samych odpowiedzi na telefony, że „panna Dietrich wyszła”. Trzynaście lat wspominania dni chwały i coraz bardziej żałosnej inscenizacji własnej legendy. Coraz bardziej sfrustrowana marnością swoich ostatnich dni aktorka, żyje w minionym świecie. Poniewierając wiernym jej Konstantynem, każe mu pakować i rozpakowywać kolejne dziesiątki walizek. Każe przeglądać ich zawartość, odtwarzać płyty z oklaskami, a przede wszystki słuchać, słuchać, słuchać o jej wielkości. O defektach Grety Garbo, o kwiatach rzuconych z czerownego dywanu, po którym kroczyła, stojącemu gdzieś w tłumie Clarkowi Gable, o wyciągniętym z innej walizki zasuszonym bukiecie od samego Hitlera… Rzuca raz jeszcze bukiet Clarkowi Gable. Bukiet ląduje metr od łóżka. Artystka jest zachwycona wielkością tej sceny. Widzowie podglądający Marlenę Dietrich są coraz bardziej zażenowani. Tak, dobrze napisałem. Podglądający, a nie oglądający. Umierająca powoli gwiazda, która nie potrafi pogodzić się z przemijaniem staje się bowiem tak żałosna, że nietaktem wydaje się przyglądanie się jej w takim stanie.

Często podczas sportowej rywalizacji, w której rozsądek zostaje zagłuszony przez emocje, komentatorzy mówią, że nie sztuką jest umieć wygrać. Ileż hartu ducha potrzeba by potrafić godnie przegrać.

Zapewne podobnie jest z umieraniem. Nikt nie przygotowuje nas do tej ostatniej roli naszego życia. Piękną lekcję, dał nam cztery lata temu Jan Paweł II. Miliony na całym świecie przygladały się jego narastającej niemocy, a zarazem chłonęły każde słowo, potem zaś już tylko gest. A gdy w końcu nie mógł już wykonać nawet tego, cały świat trwał przy nim aż do pamiętnej 21:37 drugiego kwietnia.

Gdzieś na drugim biegunie znalazło się umieranie Marleny Dietrich. Uwielbiana za życia, odchodziła w samotności, w która sama się wpedziła, sfrustrowana, oderwana od rzeczywistości, żałosna w nieustannym powtarzaniu przebrzmiałych gestów.

Jakie będzie nasze umieranie?

 

*  *  *

Szkoda, że w Teatrze Atelier nie z każdego miejsca można chłonąć sztukę skupiając się wyłącznie na tym co dzieje się na scenie. Jeżeli będziesz czytelniku kiedykolwiek kupowac bilety na grany tam spektakl, unikaj jak ognia pierwszego rzędu! My popełnilismy ten błąd. Przed rzędem pierwszym znajduje się bowiem rząd zerowy składający się ze zwykłych krzeseł dostawionych przed właściwą widownią. Efekt jest taki, że podczas gdy każdy nastepny rząd widowni znajduje się wyżej od poprzeniego zapewniając komfort ogladania, to ów zerowy jest na tym samym poziomie co pierwszy, krzesła być może nawet nieco wyższe od foteli z pierwszego rzędu, więc widz oglada przede wszystkim plecy innego widza, siedzącego przed nim. Nie jest to byc może tak dokuczliwe w sztukach nieco bardziej dynamicznych, lecz w tym przypadku, gdy oglądamy aktorkę leżącą w łóżku przez cały czas w tym samym miejscu, plecy widza z przodu praktycznie uniemozliwiają normalny odbiór spektaklu. Szkoda, ze te kilkanaście dodatkowych biletów ma tak wielkie znaczenie dla budżetu teatru, iż poświęca się dla tej sprawy ludzi z pierwszego rzędu.

Gdynia, 05.08.2009; 07:25 LT

 

Komentarze