Jest jakas dziwna prawidłowość, że jeżeli na statkch dzieje sie coś złego to na ogół w weekend. A może tylko mi sie zdaje? Może po prostu w dni powszednie na takie sytuacje nie zwracam uwagi bo własnie są powszednie?
Taki weekend jak obecny potrafi jednak zirytować. Jeszcze nie zdążyłem nacieszyć się wcześniejszym niż zwykle przyjazdem do Szczecina (wyjechałem nieco wcześniej z Sopotu) gdy z walizką i torba w ręce, między garażem a mieszkaniem zatrzymał mnie telefon. Poprosiłem, by zadzwonili za pięć minut. Tak zrobili, ale resztę piątkowego wieczoru miałem „z głowy”. Sobota wydawała się spokojna. Liczba e-maili zazwyczaj spada więc czytanie przełozyłem na wieczór. Oglądając jednym okiem „misski”(by the way – moją faworytką była Rumunka; Czeszka to taka klasyczna Barbie), sprawdzałem pocztę. Cholera, zapomniałem, że to koniec miesiaca i syspnęło raportami. A między nimi kolejny ważny e-mail, na który trzeba było coś wymyśleć. Tak niespodziewanie mi zeszło do drugiej w nocy. I kiedy już prawie zamykałem komputer bo do przeczytania zostało zaledwie kilka e-maili, jeden z ostatnich zawierał wiadomość o dość istotnej awarii. Znów pisanie, myslenie nad odpowiedzią i skończyłem kwadrans przed czwartą. Już wiedziałem, że nie obejrzę rano wyścigu Kubicy, jeżeli sam mam nie zasnąć wieczorem za kierownicą. Nawet nie nastawiałem budzika. Pospałem do wpół do jedenastej. Potem śniadanie i znów e-maile, żeby dowiedzieć się o postępie w sytuacji. Niedlugo trzynasta i pora się pakować. Wpadnę do taty na obiad, pogadamy trochę, potem na cmentarz do mamy, a z cmentarza juz prosto na trasę. Hm, niewiele użyłem tym razem w Szczecinie. Ale może uda się wyłuskać ten dzień wolnego i dotrzeć w piątek na 60-lecie naszego liceum? Fajnie by było. A i imprezka pewnie jakaś się trafi w wężśzym gronie na zakończenie oficjalnych uroczystości.
Szczecin, 01.10.2006; 12:40 LT