Niestety, zorza jakoś pojawić się nie chciała. Na próżno wstawałem w nocy i wyglądałem przez okna na wszystkie strony świata.
Kiedy wstaliśmy na śniadanie zaczęło świtać. Około dziewiątej robi się jasno, jakby słońce lada chwila miało wznieść się nad widnokrąg. To jednak najwyraźniej się rozmyśla i nurkuje z powrotem, a miasto znów pogrąża się w mroku. Korzystając z odrobiny światła sfotografowałem znajdująca się na przeciwległym brzegu Katedrę Arktyczną – ciekawy przykład norweskiego modernizmu. Katedra szybko stała się chyba najbardziej rozpoznawalnym obiektem w mieście, jego symbolem.
Niedaleko niej wznosi się góra Storsteinen, na którą , na wysokość 421 m.n.p.m. dojeżdża kolejka linowa. O świcie wyraźnie widać przesiekę na stoku wyrabaną na potrzeby tego srodka transportu.
Po południu wybraliśmy się na wycieczkę na tamten brzeg.
Z bliska rozmiary katedry nieco rozczarowują. Już samo słowo katedra kojarzy się z czymś monumentalnym, gdy tymczasem w tym przypadku mamy do czynienia z dość niewielkim kościołem
Wewnatrz też niewiele jest do oglądania, ponieważ jak na protestancką świątynię przystało, wystrój tam jest bardzo surowy. Ot, prosty ołtarz, trochę ławek i organy. Uwagę zwraca witraż zajmujący całą przeciwległą ścianę kościoła, Zwłaszcza o takiej porze roku okazale prezentuje się z ulicy, niczym lampion podświetlony od wewnatrz.
Musieliśmy się pospieszyć, ponieważ kolejka ostatni kurs wykonywała o godzinie 16:00. Jesli chcieliśmy na górze kontemplować widoki i jeszcze zdążyc zjechać na dół, nie było czasu do stracenia..
Mieliśmy szczęście. Żółty wagonik przyczepiony do grubej liny zabrał nas dosłownie w kilka minut po naszym przyjściu. I już niedługo potem moglismy rozkoszować się przepiękną panoramą rozpostartego hen w dole masta. Ciemne wody fiordu kontrastowały z wielką świetlną plamą na jego brzegach. W tle zaś wszystko zamykały góry.
Widok był zapierający dech w piersiach. Dech zapierało również zimno. Zdjęcie rękawiczek, aby na mroźnym wietrze hulającym wokół szczytu wykonac jakieś fotografie, stanowiło duże wyzwanie. Zrobiłem jedno zdjęcie w dół, na innym uwieczniłem Anioła, a na jeszcze innym przygotowałem kadr dla nas dwojga. Włączyłem samowyzwalacz i pobiegłem się ustawić. Musieliśmy wytrzymac około dwudziestu sekund względnie nieruchomo, by naświetlić zdjęcie prawidłowo. Charakterystycznie pstryknął spust migawki. Nie zdążyłem doliczyc do dziesięciu, gdy nagle silniejszy poryw wiatru przewrócił statyw z aparatem. Obiektyw potoczył się po kamieniach. Złapałem go, wyczyściłem. Pierwsza przymiarka i rozczarowanie. Zamekj nie trzyma. Obiektyw wypada z aparatu. Na dodatek zablokowała się w nim funkcja zmiennej ogniskowej. Obiektyw wyraźnie przekoszony i dlatego nie działa zablokowane pokrętło.
Pozostały nam więc w roli aparatów jedynie telefony komórkowe. Dobre i to, lecz nie po to jechałem taki kawał, by zdjęcia zorzy robić komórką. A właśnie tego wieczoru mieliśmy wybrać się na przejażdżkę psim zaprzegiem i oglądać (jeśli dopisze szczęście) na odludziu, zdala od świateł, to zjawisko.
Jastrzębia Góra, 13.01.2010; 02:15 LT