ŚWIĄTECZNE PODRÓŻE

Powoli, powoli mój  pociag zbliża się do Pomorza. Zamykam pętlę rozpoczętą przedwczoraj.

Pobyt w Szczecinie to przede wszystkim wizyta u taty oraz na grobie mamy. Cmentarz był najpierw, dopóki było widno. Pogoda w Szczecinie była w niedzielę przepiękna. Zimno, ale w wiekszości słonecznie. I do tego ta szadź, pamiatka po porannej mgle, która nadała drzewom iście bajkowe barwy i zrobiło się prawie zupełnie swiątecznie.

  

  

  

Spotkanie z tatą i z bratem potraktowaliśmy jako prawie wigilijne. Podzieliliśmy się opłatkiem, pogadaliśmy, powspominaliśmy. Nie odmówilismy też sobie kieliszka wódki, bo nieczęsto mamy ku temu okazję. Nawet jeśli się spotykamy, to samochód, praca, lekarstwa… powodów do unikania alkoholu zawsze jest dość. Siedzielismy tak we trójkę i czy to za sprawą bożonarodzeniowej atmosfery, czy też gorzałki, a pewnie i jednego i drugiego, poczuliśmy się wyjątkowo blisko. Tato i brat, sprzeczający się o wszystko każdego dnia, zakopali topór wojenny. Aż żal było wychodzić, ale zegar odmierzał czas nieubłaganie.

Po powrocie do domu ubrałem choinkę. Sztuczną, bo nie było czasu na szukanie żywej. Malutką, bo nie było czasu na ubieranie dużej. Poza tym – i tak nikt tam pewnie nie przyjdzie. Ja może wpoadnę po świętach na półtorej doby, a potem zacznie się remont, wiec tym bardziej trzeba będzie sprzatnąć wszytko jak najszybciej, żeby sie nie zakurzyło.

Jeszcze to i jeszcz etamto, jeszcze sprawy słuzbowe, jeszcze zyczenia świąteczne. Czas biegł jak szalony. Musiałem wstać o 04:30, żeby spokojnie zdążyć na pociąg, a tymczasem wybiła trzecia, kiedy zamknąłem komputer i skończyłem pakować walizkę. Która to już noc? Pierwsza na lotnisku w Nowym Orleanie, druga w samolocie, trzecia w pociągu do Szczecina (no, nie cała, ale w łóżku spałem tylko dwie godziny)… Ta była więc czwarta. Przyłożyłem głowę do poduszki i zaraz zadzwonił budzik. Automatycznie wykonywana poranna toaleta, ubranie się i wkrótce potem jechałem na dworzec.

Pociag był prawie pusty. Co jakis czas budził mnie konduktor sprawdzający bilety, lecz na dobre przejrzałem na oczy gdzies koło Wrocławia. Spałbym dalej, ale uświadomiłem sobie, ze jeszcze muszę wykonąc kilka telefonów z życzeniami i jeszcze kilka sms-ów wysłać. Kiedy wysiądę, już na pewno nie zdążę tego zrobić.

Skończyłem za Opolem. Niedługo potem juz mogłęm wysiadać. Na dworcu spotkanie z dziećmi. Warto było jechać, nie spać, dla tej jednej chwili. A właściwie nie dla tej. Ta najważniejsza nadeszła jakieś trzy godziny później, kiedy dzieliliśmy się opłatkiem. Zawsze wymiękam w takich momentach. Kiedy zapomina się o gonitwie, niepewności, stressach poprzednich dni a liczą się już tylko te najszczersze, najlepsze życzenia. I jeszcze jeden moment mnie wzruszył, Czekoladka „Danusia” znaleziona w mojej paczce. Kiedyś, ze dwa lata temu, przy okazji jakichs zakupów opowiadałem Tomkowi i Paulinie o tych czekoladkach, którymi jako małe dziecko byłem obdarowywany. Taka jedna kosteczka z mozaiki rozmaitych wspomnień z dzieciństwa. Nie sądziłem, że bedą to pamietac dłużej niz trwała tamta błaha rozmowa.

Na Pasterkę miałem iść sam, lecz w ostatniej chwili postanowiła mi towarzyszyc ex teściowa. Hm, tesciowa, a do tego ex, to nie jest to wymarzone towarzystwo, ale ja mam jakąś zdolność adapatcji. Trzeba było tylko znaleźć jakis temat do rozmowy. Pierwszy znalazł się szybko, przy okazji pytania o moją chrześnicę, a ex-tesciowej wnuczkę. Chrześnicy nigdy nie miałem okazji zobaczyć. Mieszka z rodzicami w USA i nawet do chrztu w moim imieniu podawał ją ktoś inny. Połynął więc monolog opowieści, który przerwany został dopiero w drzwiach kościoła. W drodze powrotnej zadałem kilka pytań dotyczacych miejscowej światyni. Moja ex jest bowiem jednym z aktywniejszych „moherowych beretów” w parafii, a mnie akurat parę rzeczy naprawdę interesowało. Otrzymałem więc wyczerpującą opowieść na temat genezy powstania oraz budowy tego kościoła.

Kościół, w kształcie piramidy prezentował się zresztą okazale przypruszony delikatnie cieniutką warstwą śniegu.

Wewnątrz tej dość wysokiej konstrukcji dominującym elementem jest ogromna figura Chrystusa podwieszona na jednej ze ścian. Jak dowiedziałem się z wykładu ex-teściowej jest to ponoć trzecia co do wielkości figura Chrytusa w Europie. Warto o tym pamiętać jesli ktoś kiedyś odwiedzi Kędzierzyn-Koźle.

Chrystus zawieszony pod skośną ścianą wyglada jakby unosił się w powietrzu. Moze to nie jest zbyt bogobojna myśl, ale zawsze bedąć tam na mszy zastanawiam się, czy ktoś sprawdza stan zawiesi i co by się stało, gdyby cos nagle pękło i figura runęłaby w dół.

Po Pasterce obejrzałem jeszcze żłóbek. Zrobiłem kilka zdjęć, aż któryś z księży podszedł na koniec zobaczyć co mi z nich wyszło.

Wrócilismy do domu o wpół do drugiej. Wreszcie zapowiadała się noc do wyspania. Nocleg miałem w pokoju z Tomkiem. Przez mini głośniczki leciała muzka z jego mp3.

– Tato, jeśli chcesz to wyłączę, powiedział kiedy kładłem się do łóżka.

– Nie, nie przeszkadza mi. Chętnie posłucham.

Słuchałem i nadziwic sie nie mogłem, że tyle starych piosenek przetrwało próbę czasu na tyle, by znaleźć się w odtwarzaczu mojego szesanastoletniego syna, który jeszcze kilka lat temu słuchał rozmaitych „łubu-dubu”. Wśród jego kawałków, które były do strawienia przeze mnie, co chwile przeplatały sie a to „Downtown”, a to „Here comes the sun”, a to „Imagine”… Gdzieś za „Imagine” zacząłem tracic swiadomość, którą odzyskałem kwadrans po dziesiątej gdy sniadanie czekało juz na stole. Ja musiałem jeszcze odczekać, aż Paulina wyjdzie z łazienki po porannej toalecie. Wiem, że jak Paulina jest w łazience, to mozna spokojnie zająć sie czyms innym, bo nie ma szans na szybkie zwolnienie. Zachowywałem cierpliwość, bo nauczyłem się od Anioła, że rasowej kobiecie nie wolno przeszkadzać rano w tych najważniejszych dla niej czynnościach. Mama i babcia jednak pokrzykiwaniem pod drzwiami wygnały dziewczynę, wobec czego mi pozostało tylko błyskawiczne golenie, mycie zębów i już mogłem dołączyć do stołu.

Po dwóch godzinach trzeba było zacząć się zbierać. Paulina z Tomkiem odprowadzili mnie na dworzec. I niedługo potem jechałem już do Katowic. W Katowicach trzy kwadranse oczekiwania na pociąg do Warszawy. W Warszawie zaś przy tym samym peronie czekał pociąg do Gdyni.

Już za godzinę spotkam się więc z Aniołem. Jakże wspaniale będzie móc być w Boże Narodzenie i z nią.

Tczew, 25.12.2007; 23:15 LT

Komentarze