STAROGARD – STARGARD

Urwałem się z pracy, żeby zdążyć przed zamknięciem warsztatu w Starogardzie Gdańskim. Naprawa trwała kilkanaście minut i o osiemnastej mogłem ruszać w dalszą drogę. Nową, dziewiczą dla mnie na odcinku Starogard – Wałcz trasą. Droga to zdecydowanie gorszej jakości niż „szóstka”, lecz do Jastrowia niemal prosta jak struna więc można było utrzymać niezłą prędkość. Gdybym kiedyś jeszcze z niej korzystał, zaletą byłoby ominięcie wiecznie zakorkowanego odcinka od Gdyni do Wejherowa. To jest także spora oszczędność.

Ponieważ drogą jechałem po raz pierwszy, była ona dla mnie siłą rzeczy ciekawa. Za dziesiatym razem już tak fajnie nie będzie.

Zmieniając trasę, przełamałem wreszcie tradycję postojów w Koszalinie, dzięki czemu wysłuchałem wreszcie pierwszej piatki „Listy Przebojów Trójki”. Niewiele brakowało, bym wysłuchał jej na dojeździe do Szczecina, ale w Wałczu zrobiłem dłuższy popas poświęcony m.in. na wizytę w supermarkecie, żeby włożyc coś do lodówki na przyjazd dzieciaków. Przyjadą zanim otworzą pierwsze sklepy.

Od Wałcza moja trasa powiodla już znaną mi „dziesiątką”, która ma tę wadę, że jest dość popularnym szlakiem wiodącym ze Szczecina przez Bydgoszcz do Warszawy. W związku z tym trzeba się pogodzić z uciążliwym na stosunkowo wąskiej drodze towarzystwem TIR-ów. Tak dojechałem do Stargardu Szczecińskiego i pomyslałem sobie, ze pomijając kilkadziesiąt kilometrów dojazdów po obu końcach trasy, spiąłem moją podróżą klamrę Starogard Gdański – Stargard Szczeciński. Biedne Star(o)gardy – obydwu pozbawiono samodzielnej nazwy, chrzcząc dodatkowo przymiotnikiem większego sąsiada. A taki na przykład Nowogard, mimo że mniejszy i jak sama nazwa wskazuje – nowy, nie dał. się.

Zatrzymanie się w Wałczu spowodowało ponowne zaświecenie kontrolki systemu oczyszczania spalin. Nie będę cytować tutaj spontanicznej wypowiedzi jaka wyrwała się z moich ust gdy to spostrzegłem. Kurczę, nie mam nic przeciwko Starogardowi, ale już mi sie nie chce tam jeździć. Pomijając fakt, że z Gdyni tam i zpowrotem jest około150 km, to na dodatek zmusza mnie to do zwalniania się z pracy, czego nie lubię (t.zn. skoro muszę, to wolałbym się zwolnić na znacznie przyjemniejszą okoliczność niż wizyta w warsztacie).

Zapisane, kronikarski obowiązek spełniony, a teraz szybko do łózka bo za cztery godziny trzeba wstać.

Ach, jeszcze jedno, bo bym zapomniał. Szef Działu Kadr, tez kapitan zresztą, przyniósł mi dziś wiadomość od samego General Managera.

– Panie kapitanie, będziemy pisać artykuły. Naczelny sobie zażyczył.

Natychmiast wyostrzyłem wszystkie zmysły, bo pisanie sprawia mi przyjemność.

– Ja mam napisać o konfrontacji wrażeń kapitana podczas jego pracy na statku w stosunku do późniejszego zatrudnienia w biurze – informował mnie

Zabrzmiało ciekawie. Wyostrzyło mój apetyt i już chciałem zapytać „a ja?”

– A pan ma napisać artykuł o smarowaniu mechanizmów pokładowych – uprzedził moją cieakwość.

Fuj… Chyba będę rzygać…

Szczecin, 25.06.2005

Komentarze