SPOTKANIE Z DELFINAMI

 

Coraz cieplej. W Brunswicku tak nie było. Trzeba będzie jakoś przetrwać te Karaiby. Aby do weekendu, a potem w samolot i do Polski. Kurczę u nas już zaraz jesień, a ja  miałem w planie zmienić okna w pokoju! Jakbym nie liczył, przed końcem września nie dam rady. A potem i tak będę musiał się sprężać, bo w październiku szykuje się wyjazd na stocznię do Chin. Jeśli zdążę wrócić pod koniec listopada albo na początku grudnia to w sam raz żeby zachłysnąć się na chwilę polskim otoczeniem i jeszcze przed świętami wyruszyć do Chin na kolejny statek. Kiedy przyjadę z powrotem, będzie już luty i przygotowania do wiosny. Czas przecieka między palcami nie wiadomo kiedy…

Ale narazie są Karaiby, Hawana jakies trzydzieści mil na południe od nas, Brunswick hen za rufą i Panama daleko przed nami. W niedzielny wieczór pozostałem na pokładzie dopóki nie przepłynęlismy pod mostem przerzuconym ponad rzeką i mokradłami rozciągającymi sie w okolicy Brunswicku.

W miarę jak niebo ciemniało, coraz wiecej świateł rozbłyskało na brzegu. W końcu jednak wszystkie zbiły się w odległe pasemko jaśniejących koralików. Nieco bliżej, znacznie wyraźniejsza była linia owego mostu, pod którą rzozrzucone dwa skupiska czerwonych swiatełek oznaczały podstawy pylonów, zwieńczonych takimi samymi punkcikami na szczytach.

Wkrótce wszystko to oddaliło sie jeszcze bardziej, a nas otoczyła noc i przypominający o sobie łagodnym rozkołysem Atlantyk. Nie było już na co czekać. Gdybym był z Aniołem, być może siedlibyśmy sobie na schodkach i w milczeniu patrzyli przytuleni w znikający w ciemnościach kilwater. Samemu to już jednak nie to samo. Wróciłem więc do kabiny poczytac troche przed snem.

Minęliśmy bezpiecznie Florydę. We wtorek po południu zostawiliśmy za rufą Key West i tym samym z Ciesniny Florydzkiej wypłynęlismy na Zatokę Meksykańską. Po Gustavie nie został już żaden slad, a Hanna została daleko z tyłu. Mogliśmy więc cieszyć się piękną pogodą. Właśnie robiłem z kapitanem i chiefami obchód statku pod kątem przyszłych prac, kiedy pojawiły się delfiny. Coś jest w tych morskich ssakach, że w generalnie nieprzyjaznym człowiekowi morskim środowisku potrafiły zyskać miano naszych przyjaciół i często nawiązać kontakt tak bliski jak psy, koty czy konie.

Delfiny sprawiają wrażenie, że uwielbiają bawić się (a może popisywać przed człowiekiem?) przy przepływających statkach. Niejednokrotnie bywałem świadkiem jak ich stado gnało z daleka w naszym kierunku, by po chwili rozpocząć harce przed dziobem. Tak było i tym razem. Płynęły przed dziobem, wyskakiwały w górę tuz przed wałem pchanej przez nas spienionej wody, po czym nurkując odpływały na boki, by po chwili pojawić się znów w okolicy dziobu i szykować się do kolejnego skoku.

  

Ponieważ była ich cała grupa, na kolejne popisy wcale nie trzeba było długo czekać. To był prawie nieustający spektakl.

  

Niewiele dzikich zwierząt da się oglądać w ich naturalnym srodowisku obserwując z tak bliska ich beztroską zabawę. Zapewne prawda jest zupełnie prozaiczna, ale chciałoby się wierzyć, że te cyrkowe popisy są przedstawieniem tworzonym wyłącznie dla nas. Ktoś zaczął bić grawo kiedy wyskakiwały i krzyczał

– Teraz gdy nas zobaczą, to dopiero zaczną sie popisywać!

Nie wiem czy zaobaczyły, ale ich harce trwały jeszcze dobre kilka minut.

Napisałem wczesniej, że potrafiły zyskać miano naszych przyjaciół, ale powinienem tez dodać, że jest to przyjaźń obopólna. Niewiele jest wszak zwierząt, które budziłyby tak powszechną i bezinteresowną sympatię naszego gatunku. Toż nawet psy, koty i konie czasem wzbudzają strach lub co najmniej niepokój. Delfiny zaś niemal wyłącznie uśmiech.

Z usmiechem pożegnaliśmy je więc  i wróciliśmy do naszych zajęć.

I co? Teraz miałbym pisac o korozji, smarowaniu kół zębatych albo spawaniu węzłówek? Nie, delfinom tego nie mogę zrobić. Lepiej wciąż pełen zachwytu po prostu zakończę.

 

Morze Karaibskie, 03.09.2008; 20:30 LT

Komentarze