SPOTKANIE

Uff! Już po egzaminie. Na kolejne pięć lat spokój. Jaka ulga!

Sobota jednak cała minęła pod znakiem zakuwania. I to jak! Najpierw trochę przysnęliśmy z Aniołem i gnałem przez całą Gdynię, aby na ósmą rano zdążyć do Akademii Marynarki Wojennej (tam odbywały się zajęcia) na Oksywiu. Prawie zdążyłem, bo pojawiłem się na Sali o 08:03, a po mnie przyszło jeszcze kilka osób. Wstawanie wcześnie rano w sobotę nie tylko mi sprawia problem.

Popołudnie aż do wieczora zajęły ćwiczenia pod okiem innego instruktora.  Dopiero gdy już oczy zaczynały mi się kleić, dalismy spokój.

Za to niedziela była już taka, jaki weekend być powinien. Spanie do dziewiątej, leżenie do trzynastej, a w tym czasie poranna herbata. Potem leniwe oglądanie telewizji, znów wślizgnięcie się pod kołderkę i dopiero gdy zaczęło zmierzchać, postanowiliśmy wyjść na spacer.

Tego nam brakowało od wielu miesięcy. Takiego dnia, kiedy to zupełnie, ale zupełnie nic nie trzeba robić, a juz najmniej przejmowac się zegarem. Dopiero kiedy wróciliśmy do domu i grubo po północy skończylismy kolację, podczas gdy Anioł zajmowal się przeglądaniem ostatnich służbowych maili, ja rzuciłem okiem na notatki z poprzedniego dnia.

A potem spać, spać, spać z lekkim szumem w głowie po ginie z tonikiem (jak woli Anioł) albo z sokiem pomarańczowym (co preferuję ja), którego po szklaneczce wypilismy do kolacji…

Spacer zaś, o którym wspomniałem wcześniej, zakończył się wizytą w kinie. Mieliśmy trzy filmy do wyboru: „Księżną”, „Opór” oraz „Spotkanie”. Zdecydowaliśmy się na ten ostatni.

Co za wyciszona, spokojnie prowadzona opowieść. Jaki kameralny film. I jaki wielki temat do poruszenia. Chociaż opowiadał o zupełnie innych problemach, kojarzył mi się z „Krótkim filmem o zabijaniu” Kieślowskiego. Zdobywca pierwszego w historii „Felixa” też był skromnym filmem, który dotykał najważniejszych rzeczy. Kto wie, może „Spotaknie” na zasadzie analogii otrzyma jakiegoś Oskara? Nominacje juz wszak zdobył.

Główny bohater, wykładowca jednego z uniwersytetów prowadzi ustabilizowane, lecz monotonne życie. Po śmierci żony właściwe z przyzwyczajenia chodzi do pracy, zgorzkniały i złośliwy. Jest właściwie ostatnim człowiekiem którego możnaby poprosic o jakąkolwiek pomoc.

Przymuszony, by jechać na konferencję do Nowego Jorku, wchodzi do posiadanego tam mieszkania i omal nie zostaje pobity przez zajmujących jego lokal nielegalnych imigrantów: Araba i Murzynkę. Takie spotkanie wydawałoby się musi skończyć się wizytą policji, lecz z rozmaitych względów do tego nie dochodzi. Może dlatego, że imigranci dowiedziawszy się, że mają do czynienia z prawdziwym właścicielem tego lokum są przerażeni i gotowi są do wyjscia na ulicę natychmiast, prosto w noc, byle tylko uniknąć problemów? A może to resztki sumienia dochodzą do głosu i każa prawowitemu właścicielowi nie wyrzucać za drzwi intruzów? W każdym razie pozwala im zostac i zaczyna się czas cichej tolerancji. Naukowiec stara się nie zwracać uwagi na sublokatorów, pogrążając się w swojej pracy. Dziewczyna też stara się nie wchodzić mu w drogę i pragnie byc po prostu niezauwazona. I tylko Terek, chłopak z Syrii na siłę stara się być uprzejmy, w nieco irytujący sposób namolnie dopytując wykładowcę o szczegóły konferencji, jego pracy i.t.d. Naukowiec odpowiada krótkimi zdaniami, lecz prowadzenie tej wymuszonej konwersacji nie sprawia mu przyjemności. Aż do chwili gdy przypadek sprawia iż zaczynają rozmawiać o… grze na afrykańskich bębnach.

Ta egzotyczna dla przedstawiciela zachodniej cywilizacji czynność staje się zalązkiem ich barziej zażyłej znajomości, a może nawet przyjaźni. Życie znudzonego, pogrążonego w depresji wykładowcy, pod wpływem nieoczekiwanego bodźca nagle nabiera blasku. Lecz jak to często bywa, nieoczekiwane szcęście, równie nieoczekiwanie się kończy. Głupi incydent w metrze skutkuje nadgorliwą reakcją policjantów i niewinny chłopak skuty w kajdanki ląduje w areszcie. A ponieważ wychodzi na jaw, że przebywa na terenie USA nielegalnie, jego położenie staje się fatalne.

I nagle zaczynamy oglądać biurokratyczną, pełną ślepo wykonywanych bezdusznych procedur policyjną machinę tego demokratycznego, pełnego wolności kraju. Wszystko właściwie sprowadza się do tego by poniżyć, zdeptac godność podejrzanego, a także jego rodziny i przyjaciół. Arogancja, opryskliwość, lakoniczność wyuczonych komunikatów na każdą okazję potrafią doprowadzić do szału nawet tak spokojnego, zrównoważonego i pełnoprawnego obywatela amerykańskiego, jakim był ów wykładowca. Cóż  więc mogą przeciwstawić bezbronni ludzie, którzy nic złego nikomu nie wyrządzili, uczciwie zarabiali na życie, lecz nie otrzymali prawa pobytu? Nic. Nie mają przeciez żadnych praw. Młody Terek w chwili załamania (nie wytrzymuje psychicznie aresztu) krzyczy, ze nie jest żadnym terrorystą, że terroryści mają pieniądze, możnych protektorów i na ogół unikają aresztowań, a on jedynie graniem zarabiał na życie. Jego matka zachowuje spokój i godność. System może próbowac ich zastraszyć lub poniżyć, lecz nie pozbawi godności.

W miarę rozwoju akcji filmu przekonujemy się, że ów młody Arab i jego matka to myślący i wykształceni ludzie. Znają się na muzyce, nieobce są im rozmaite trendy w sztuce i nagle okazuje się, że mozna z nimi prowadzić pasjonujące rozmowy. A że owej muzulmańskiej kobiecie nie brakuje t.zw. życiowej mądrości, to ona potrafi dac więcej Amerykaninowi niż on jej.

Mógłbym pomyśleć, że to przerysowana opowieść grającego na najprostszych uczuciach scenarzysty, gdybym sam nie przezywał podobnych sytuacji, oczywiście przy zachowaniu właściwych proporcji. Wjeżdżając wielokrotnie do USA, przechodząc niezliczone kontrole przy wjeździe do portów miałem okazję spotykac się własnie z taką arogancją popartą często zupełną bezmyślnością, gdy na przykład strażnik nie był w stanie odnaleźć na liście moich danych ponieważ zamiast formatu IMIĘ NAZWISKO, zapisane były w formacie NAZWISKO IMIĘ. Każdy może miec trudności jesli chodzi o cudzoziemców, lecz najdziwniejsze było to iz bezmyślność owych strażników szła w parze z ich rosnącą agresją tym bardziej, im bardziej chciało się im wyjasnić daną sprawę. Właściwie to nie biorą pod uwagę żadnych tłumaczeń podejrzanego (a takim się czułem tylko dlatego, że zupełnie legalnie, zaopatrzony we wszystkie dokumenty chciałem wjechać na teren portu), dopóki na absurdalność sytuacji nie zwróci im uwagi jakiś kolega po fachu. Miałem kiedyś sytuację kiedy odpłynął już mój statek, a ja pomimo obecności agenta, który sporządzał listę odwiedzających, nie mogłem opuścic portu w drodze do hotelu, bo strażnik nie był w stanie odnaleźc mojego nazwiska. Ruch agenta (Amerykanina!) by pokazac palcem na liscie gdzie napisał moje dane, omal nie skonczył się użyciem siły, bo strażnik zaczął krzyczeć by trzymał ręce przy sobie ponieważ lista jest… tajna! Złamał się dopiero wtedy gdy przed bramą utworzył się korek samochodów. Agent wskazał palcem, strażnik kiwnął głową, że rzeczywiście się zgadza i po pięciu sekundach moglismy jechać. To są sytuacje zabawne w swej głupocie, lecz niestety moga skończyc się tragicznie jak zabójstwo polskiego obywatela przez kanadyjskich strazników na lotnisku w Vancoucver. Tylko dlatego, że najpierw nieznającego języka człowieka doprowadzili do rozpaczy z niezrozumiałych dla niego przyczyn przetrzymując przy bramkach pomimo czekającej kilkadziesiąt metrów dalej, za scianą, na przybysza matki.

My Polacy dobrze pamiętamy ów stereotyp mieszkańca naszego kraju, który za granicą od razu szufladkwany był jako pijak, nierób, złodziej. I to pomimo tego, że wielu było jak mój kolega zaproszony do Luwru, który opowiadał swoim gospodarzom o tym co mu pokazywali bijąc ich na głowę swoją wiedzą. Lecz ile tkwi w nas takich stereotypów wobec innych „gorszych” nacji? Kto potrafi od razu dać kredyt szacunku Cyganowi, Murzynowi, Arabowi? Kto przyjmie do wiadomości, że tamten może byc lepiej wykształcony albo miec bogatsze wnętrze?

Może dlatego warto obejrzeć ten film? Przystanąć na chwilę? Pomysleć?

Gdynia, 27.01.2009; 01:10 LT

Komentarze