SPOTKANIA

I znów pełen pracy tydzień z poprzednim weekendem włącznie nie pozwolił mi na spokojne pisanie. A było o czym. Cóż, wrażenia z kina byc możę opiszę później, a teraz nadrobię obowiązki kronikarskie.

Kontakty z dziećmi. Dorośleją w oczach i coraz częściej to one dzielą się ze mną swoją wiedzą podczas rozmaitych dyskusji. Nie jestem już przyjmowany bezkrytycznie lecz jako partner do rozmowy. Autorytet, który szanują (mam nadzieję J ), ale nie oznacza to akceptacji bezwarunkowej. Poza tym każde z nich to zupełnie odmienne sfery zainteresowań – tak odmienne jak moja Eks i ja. Od nauk ścisłych i zwięzłych komunikatów po humanistyczne horyzonty okraszone długimi dyskusjami.

Tydzień temu kolejne spotkanie. Tym razem z Tomkiem. Właśnie odmienne bo jak na dwóch facetów przystało, mniej było rozmów przy świecach, a więcej sportowej rywalizacji. Lubię te nasze pojedynki, podczas których których możemy „by the way” pogadać o tym co ważne. „By the way” znaczy nie tylko w trakcie gry lecz również  podczas drogi z i do domu

Jednym z naszych żelaznych punktów programu stały się kręgle.


Toczymy za każdym razem zacięte mecze, podczas których szala zwycięstwa przechyla się to na jedną, to na drugą stronę.

Wieczory zdecydowanie upłynęły nam pod znakiem filmu. Tym razem zamiast kina wybraliśmy odtwarzacz DVD, ale zanim rozpoczęlismy oglądanie, oddalismy się męskiemu kucharzeniu z półproduktów. Danie chińskie na jednej patelni kontra danie meksykańskie na drugiej.

Okazuje się, że rozmowy podczas mieszania produktów na patelni to nie tylko przywilej kobiet. Faceci też mogą. Podczas wizyty Hrabiego również kuchnia i „warzywa na patelnię” utworzyły szczególną scenografię do rozmaitych dyskusji.

Niestety, wszystko co dobre szybko się kończy i w niedzielny wieczór znów rozjechaliśmy się w swoje strony. Znów kolejny smutek pożegnania.

I kolejne radosne powitanie w poniedziałek. Wieczorne spotkanie z Aniołem, i przecudny poranek.

We wtorek zaś przyjazd mojego taty do Gdyni. Kiedyś często odwiedzał Trójmiasto, ale nie był tu juz od trzydziestu lat. Cieszyłem się, że mogłem go gościć. Warto było, bo już pierwszego wieczoru pogadaliśmy sobie tak, jak dawno nie było nam dane. Poszliśmy spać tuż przed północą. Niestety, meetingi w sparwie budżetów na przyszły rok zdecydowanie przytrzymały mnie w pracy. Udało mi sie wyrwać pół wolnego dnia dziś i kolejne pół jutro. To wszystko co udało mi się osiągnąć. Z drugiej strony – cieszę się, że przynajmniej tyle, bo mogło byc gorzej.

Podróż taty miała charakter sentymentalny. Odwiedził starych przyjaciół, porównał jak wyglądają teraz miejsca, które przed laty leżały na stałym szlaku jego wędrówek, kiedy statek zawijał do Gdyni albo Gdańska. Zanim jednak został marynarzem, służył w t.zw. batalionach budowlanych wojska. Był to rodzaj kary za to, że jego brat po wojnie pozostał we Francji. Teraz, po 53 latach chciał zobaczyć raz jeszcze te miejsca.

Na Oksywiu bez problemu znaleźlismy ulicę Płk. Dąbka, lecz to było wszystko, co tato pamiętał. Kiedyś były tam ponoć pola. Przez lata wyrosło jednak całe nowe osiedle. Znaleźlismy jednak jakieś tereny wojskowe, ale okazało się, że nie te, o które tacie chodziło. Zatrzymał jakiś wojskowy samochód i zapytał młodego oficera o hsitorię. Ten niewiele wiedział, ale poradził by poczekać chwilę, ponieważ tym samym samochodem miał wyjeżdżać jakiś starszy i wiekiem i stażem oficer, który mógł udzielić więcej informacji o przeszłości jednostki. Rzeczywiście, po kilku minutach samochód pojawił się ponownie i rzeczywiście obok kierowcy siedział strarszy mężczyzna. Tato zrobił dwa kroki do przodu, szofer, który był swiadkiem poprzedniej rozmowy zaczął zwalniać i wtedy zobaczyłem jak ów starszy człowiek zaczyna gwałtownie i ze złością gestykulować oraz coś krzyczeć do kierowcy. Ten natychmiast dodał gazu i niemalże ocierając się o tatę zostawił go zaskoczonego w tumanach kurzu. No cóż, od dawna wiadomo, że są ludzie i ludziska. Ów starszy oficer należał z pewnością do tej drugiej grupy. Można było uchylić szybę i powiedzieć: „nie wiem, nie pamiętam, nie mam czasu” lub jeszcze coś innego, ale mozna też załatwić sprawę tak, jak to zrobił. Widocznie już przywykł, a na starość ciężko się zmienić.

Nastepnego dnia mieliśmy więcej szczęścia. Pojechaliśmy na Hel, gdzie tato odnalazł budynek, w którym przed ponad pól wiekiem był zakwaterowany. Obecnie mieści się tam pensjonat. Przy okazji odwiedziliśmy fokarium –moje ulubione miejsce w tamtym rejonie.

Odpuściliśmy sobie wizytę na Rozewiu, gdzie tato budował fundament pod jakieś wielkie działo. Zabrakło czasu. Może innym razem.

Lecz najfajniejsze i tak były wieczory pod znakiem rozmów przy piwie albo przy kieliszku czegoś mocniejszego oraz poranki ze śniadaniem full wypas, bo przeciez musiałem zadbać o gościa zanim wyszedłem do pracy. Do tego doszedł jeszcze meeting z Aniołem, więc jeszcze przyjemniej się zrobiło.

W sobotę odwiozłem tatę do Szczecina. Dobrze zrobiła nam ta jego podróż. Dla mnie było wielką przyjemnością móc go gościć, lecz jeszcze większą obserwować jego zadowolenie z całej tej wycieczki.

I tylko praca jak ostry zgrzyt. Rosną sterty korespondencji, raportów, bo służbowe nasiadówki rujnują codzienne plany. Chyba będę musiał wziąć dzień lub dwa urlopu, żeby to wszystko spokojnie w domu  nadrobić. Chore to, ale innego wyjścia nie widzę.

Gdynia, 11.11.2007; 23:45 LT

Komentarze