SPANIA MI TRZEBA…

I już po weekendzie.

Po dojechaniu do Szczecina i zdrzemnięciu się chwilę, skoro swit pognałem na dworzec PKS, aby zdążyc na autobus, którym miały przyjechać dzieciaki. Przyjechał punktualnie i krótko po szóstej byliśmy w domu. Mielismy duzo do pogadania, więc nie kładliśmy się już spać, tylko zasiedliśmy do śniadania.

Późnym rankiem trafiłem do salonu renault, ale sukces był połowiczny. Autoryzowana stacja obsługi właśnie utraciła swą autoryzację i nie mogła obsłużyć mnie w ramach gwarancji. Renault Assistance przez telefon zaproponowało mi serwis w Świnoujściu, czynny w soboty do czternastej. Dochodziła jedenasta. Musiałem jednak zlokalizować Paulinę i Tomka, którzy właśnie wybrali się na festyn z okazji Dni Morza.

– Chcecie jechać do Świnoujścia? – zapytałem przez komórkę.

– Jedziemy!

– To czekajcie na mnie. Będę za dziesięć minut.

Pozostało jeszcze zaanonsować się w salonie.

– A kto panu powiedział o nas? – zapytał zakłopotany pan, który odebrał telefon.

– Renault Assistance.

– Bo wie pan, my w zasadzie dziś mamy nieczynne. Nie mam pracownika. Musiałbym go ściągać specjalnie….

Pan w swej dobroci wytłumaczył mi, że należy najprawdopodobniej zresetować komputer poprzez odłączenie akumulatora, co też wkrótce uczyniłem, ale najpierw musiałem odwołać wyjazd, dzwoniąc po raz kolejny do dzieciaków.

Na obiad poszliśmy do rodziców. Moja mama wróciła ze szpitala. Czeka teraz na chemioterapię, ale dojeżdżać na nią będzie z domu. Dobrze było spędzić razem część popołudnia w warunkach domowych, a nie  szpitalnych.

Wieczorem dały o sobie znać nieprzespane godziny. Odpusciliśmy więc sobie późne wyjscie na Wały Chrobrego. Za to krótko po ósmej rano obudziło mnie krzątanie się po kuchni. Liczyłem, że pośpią trochę dłużej. Przeciagnąłem się, odwróciłem na drugi bok i byłbym może jeszcze zasnął gdyby nie było mi szkoda wspólnie spędzonego czasu. Wstałem.

Paulina i Tomek wyjeżdżali wieczorem. Pojechaliśmy do rodziców na kolację i przy okazji pożegnać się. Potem na dworzec PKS. Jeszcze kawałek jechaliśmy razem, a potem tradycyjnie nasze drogi rozbiegły się.

 

Z dworca PKS eskortowałem autobus dzieci do rogatek miasta. Tam nasze drogi rozbiegły się w różnych kierunkach.

Tym razem mój samochód rozwijał maksymalną prędkość 80 km/h. Oznaczało to dłuższą niż zwykle jazdę. A niedospanie dało znać o sobie dość szybko, bo jeszcze przed Karlinem. I nie odpuściło aż do końca. Właśnie w Karlinie zatrzymałem się na półgodzinną drzemkę. Potem kilkanaście minut w Koszalinie. W Słupsku jedynie rozprostowałem kości na chłodzie i wypiłem red bulla. Ostatni postój to znów drzemka, tym razem w Lęborku.

Jazda, gdy oczy zamykają sie same to katorga. Nawet gdy juz robi się widno, jak to było przy wyjeździe z Lęborka. Syciłem oczy widokami mgieł snujących się nad polami w pomarańczowej poświacie znajdującego się jeszcze za widnokręgiem słońca, ale zmęczenie było silniejsze. W końcu, o czwartej nad ranem cel podróży – Gdynia. Obwodnica o parametrach autostrady. Jeszcze chwila i moje osiedle. Jakiś dziwny dżwięk, wibracja i… gwałtowny zwrot kierownicą i uderzenie adrenaliny! Jechałem prosto na barierkę na poboczu, a wibracja i lekki warkot to efekt specjalnego malowania bocznej linii. Powinienem postawić piwo tym, co ją malowali. Szczęście, że było pod górkę i mój niedomagający samochód zdążył mocno zwolnić dając mi czas na odpowiednią reakcję.

Kilka minut po czwartej zaparkowałem pod domem. Chciałem tylko przyłożyć głowę do poduszki. To wszystko. Nastawiłem jeszcze budzik, którego dźwięk wyrwał mnie z niebytu trzy godziny później. Na szczęście w pracy nie męczyłem się tak, jak tydzień temu. Męczyłem się, ale nie aż tak.

Liczyłem minuty do osiemnastej, a kiedy koniec pracy wydawał się bliski, wysyp mnóstwa spraw przytrzymal mnie do 20:15. Może we wtorek uda się wyjść normalniej i jeśli nie film w kinie zaliczyć, to przynajmniej spacer na Skwer Kościuszki..

                            

Gdynia, 13.06.2005

Komentarze