I znów nie mogłem się powstrzymać, by nie pstryknąć kilku fotek. Praca w Sopocie ma te zalety, że wracać z biura do domu można po prostu plażą. To taka wartość dodana. Można chociaż na chwilę przewietrzyć głowę i zostawić natłok spraw pod pokrywą zamkniętego własnie laptopa. Lubię takie wieczorne albo poranne spacery. Szkoda, że nawet te trzy kwadranse tak ciężko wcisnąć w codzienny rozkład zajęć.
Te kilka kroków na promenadę nierzadko oznacza spotkanie, z którymś z naszych sympatycznych współmieszkańców. Od jeseini do wiosny niemal regularnie spotykałem wieczorem lisa w okolicach Parku Jelitkowskiego. Dziki miałem szczęście widywać raczej w Gdyni, ale nie wątpię, że i w Sopocie albo w Gdańsku się pojawiają. Tym razem był to tylko sympatyczny jeżyk.
Jeże są już tak powszechne, że trzeba uważać kiedy się jeździ ulicami Sopotu albo Jelitkowa, by nie zrobić im krzywdy kiedy maszerują zajęte swoimi sprawami.
I w końcu plaża… Sopocka marina widoczna doskonale, a toń Bałtyku tworzy niesamowity kontrapunkt dla płomiennego nieba.
Kilka minut marszu i znów te kutry rybackie. Kiedyś może żałowałbym kliszy i głęboko zastanawiał się na co przeznaczyć trzydziestosześciokadrową szpulę. Przyszły jednak takie czasy, że cyfrówki zmotły ograniczenia ilościowe. Na nieszczęście cierpiących rodzin i przyjaciół zmuszonych oglądać slajdowiska z wakacji. Napisano już mnóstwo kabaretowych skeczy na ten temat i na swoisty savoir vivre takich pokazów (ponieważ ja dziś wyświetliłem na imprezie ponad półtora tysiąca swoich slajdów, to „z zainteresowaniem” obejrzę drobne osiemset fotek przyjaciół zapraszających do siebie w kolejny weekend).
Dlatego oszczędzę Wam widoku owych kutrów fotografowanych tyle razy.
Hm… jednak to mój blog, a ja jakoś nie mogę się powstrzymać. Kto zmęczony niech szybko przeskoczy kilka linijek dalej.
Na sopockich plażach rozłożyły się ostatnimi laty rozmaite kawiarnie. To fajna alternatywa dla tych, którzy niekoniecznie mają czas, by uprawiać „kocing” w ciągu dnia. Ja od takich należę, więc chętnie bym usiadł, ale dziennego grafiku nie da się rozciągnąć, więc pstrykam kolejną fotkę i maszeruję dalej.
Ściemnia się coraz bardziej. Wieczorny prom z Gdyni do Karlskrony zdążył wypłynąć juz na pełne wody Zatoki Gdańskiej i wkrótce weźmie kurs na północ.
Przede mną w zapadającym zmierzchu rozbłyskują stopniowo światła portu w Gdańsku.
Dalej nie pójdę, bo w końcu drogę przecina mi uchodzący do morza Potok Jelitkowski. To ten sam, którego wody poruszają koła opisywanej nie dawno kuźni w Oliwie. Mógłbym ściągnąć buty i pomaszerować dalej przez wodę boso, ale o tej porze już mi się nie chce. Skręcam w prawo i wzdłuż brzegu potoku idę w kierunku promenady. Tam jest mostek, który często przemierzam. Z niego zrobię ostatnie tego dnia zdjęcia. W kierunku ujścia. Tam zamieszkuje kolonia dzikich kaczek – kolejnych zwierząt, które przystosowały się do życia wśród ludzi.
W oddali widać światła stojącyh na redzie statków. W takich chwilach zbiera we mnie nostalgia za tamtym światem. Gotowy byłbym znów stanąć przed ekaranem radaru, rzucić komendę na ster i ruszyć w kierunku oceanu. Pstrykam fotkę i idę na kolacje. Stąd już tylko kilka minut do domu.
Gdańsk, 19.06.2014; 13:45 LT