SOBOTA LENIWA ALE NIE ZA BARDZO.

Jeszcze jedną noc spędzę w hotelu. Jeżeli wszystko przebiega zgodnie z planem to statek wziął pilota jakieś dwie godziny temu. Po kolejnych czterech godzinach powinni zacumować. Nie ma sensu bym jechał do nich w srodku nocy. Dojadę po sniadaniu.

Widok z okna mojego pokoju.

Przed południem wybrałem się na spacer po Gastown, najstarszej części miasta. Chodziłem tam już nieraz. W wakacje ubiegłego roku od Gastown rozpoczęła sie przygoda z Vancouver moich dzieciaków, gdy pojechały ze mną w rejs. Gastown było też kilka dni później świadkiem naszego wieczornego pożegnania z tym miastem gdy ruszalismy najpierw do Kitimat u granic Alaski, by nastepnie rozpocząć daleką podróż na południowy Atlantyk.

Paulina miała z tej podróży malutki, usmiechnięty, klonowy listek – wisiorek kupiony w jednym z gift shopów na Gastown właśnie. Nosiła go na okrągło. I kiedy poszli na WF ćwiczyć gdzieś w terenie, z obawy by go nie zgubić oddała go na przechowanie nauczycielce. Zrobiło się ciepło, pani bluzę zdjęła, przewiesiła przez ramię, a kiedy lekcja się skończyła okazało się, że grawitacja zrobila swoje i wisiorka w kieszeni juz nie było.

Obszedłem wcześniej kilka sklepów z souvenirami ale bez skutku. Postanowiłem więc pójść po śladach tamtych dni. Pomysł okazał się dobry. Odnalazłem wieszak z klonowymi listkami. Przedmioty mają duszę zbudowaną z naszych wspomnień więc to już nie będzie ten sam listek, ale fajnie, że przynajmniej taki sam.

Cieszyłem się z radości Pauliny i z przyjemnością poszedłem na kawę do pobliskiego Starbucks Coffee. Kawę z ciastkiem oczywiście. Siedziałem i myślałem jak to dobrze, że nie zapakowałem kurtki do walizki. Dzień był bowiem ciepły i aż sie prosiło, żeby jeszcze zdjąć marynarkę.

Przy okazji obejrzałem słynny, parowy zegar. Jak widać, nie byłem jedyny.

                                                 

Popołudnie spędziłem w hotelu, bo praca z flotą nigdy się nie kończy, a ja miałem sporo do zrobienia korzystając z dostepu do internetu w hotelu. Czasy zrobiły się takie, że biuro w sensie siedziby firmy coraz mniej jest nam do pracy potrzebne. Mając do dyspozycji internet, możemy urzędować choćby we wspomnianym wyżej Starbucks Coffee. Kto wie, może juz niedługo doczekam takiej organizacji pracy, że nie będę musiał po weekendzie wracać do Trójmiasta, lecz o dziewiątej zasiądę przed laptopem w Szczecinie? Wszystko możliwe. Jeszcze nie tak dawno dyskretnie korygowałem lekko kurs statku, by znaleźć się w zasięgu telewizji i obejrzeć jakis mecz mistrzostw świata w piłce nożnej. Dzisiaj zaś włączam laptopa, wchodzę na odpowienią stronę w internecie i za chwilę wyświetla mi się mapa świata z całą „moją” flotą. A przy każdym statku w odpowiednim oknie wyświetla sie jego prędkość, kurs, siła i kierunek wiatru, stan morza i.t.p. Nikt nic nie naciągnie. Ech, odchodzi w przeszłość pewna epoka. Dziś wszyscy są śledzeni, każdy ruch przelicza sie na dolary. Każdy przestój trwający dłużej niż sześć minut (0.1 h) jest juz brany pod uwagę. Tempo, tempo, tempo. Czyste wariactwo.

                           

Vancouver, 22.10.2005, 23:20 LT

Komentarze