ŚNIEŻNYM WIECZOREM

Ależ pięknie robi się na dworze. Drobny puch pada z nieba coraz intensywniej i stopniowo przykrywa bielutką powłoką całą okolicę. Za oknem jest w tej chwili własnie tak:

Piękno pieknem, ale mam nadzieję, że intensywny śnieg  nie przeszkodzi Paulinie w bezpiecznym dotarciu do Szczecina. Mam też nadzieję, że i ja się nie spóźnię dzieki czemu jutro wieczorem będziemy mogli znów cieszyć się swoją obecnoscią. Szkoda, że nie przyjedzie Tomek, ale niech cieszy się Sylwestrem w gronie swoich kolegów. Paulina i tak weźmie udział w imprezie ze swoimi znajomymi, a ja także ze swoimi – dinozaurami, którzy zdawali maturę przed ćwierć wiekiem. Jakby więc nie patrzeć i tak każdy ma inne plany.

Noc w pociągu minęła spokojnie. Wstałem wypoczęty i wyspany. Jeszcze wczoraj marzłem na stoku, a dzis rano prosto z pustego peronu, na który oprócz mnie wysiadły jeszce dwie osoby, dotarłem wprost na sopocką plażę targaną lodowatym wiatrem, w któremu w sukurs szły spienione grzywacze. Rzuciłem jedynie okiem na to szarobure zjawisko i postawiwszy kołnierz kurtki szybko wycofałem się za wydmy do furtki prowadzącej na teren naszego biura.

Miałem jeszcze trzy kwadranse do rozpoczecia pracy więc tradycyjnie już, jak zwykle po podróży najpierw wykorzystałem je na poranna toaletę, zamianę sztruksów na spodnie tradycyjne, zamszaków na czarne półbuty, T-shirta i bluzy na koszulę i marynarkę. Upchnąłem niepotrzebne rzeczy w walizce i odmieniony mogłem wyjść z umywalni by zająć miejsce przy biurku. Zanim komputer odpalił zdążyłem sobie zrobić kawę i otworzyć pudełeczko z wigilijnymi kluskami z makiem, które moja Eks zapakowała mi na drogę. Skończyłem śniadać tuż przed dziewiątą zanim pojawili się w biurze pierwsi koledzy.

W moim gdyńskim mieszkaniu odnalazłem dziś cudownie ocalałą płytę z kolędami. Przypadkiem nie zaplątała się jak inne do płytownika, który złodzieje zwinęłi mi wraz z innymi rzeczami niemal dokładnie rok temu. Dzięki temu w ten snieżny wieczór moge sobie słuchać ich po cichu. Pięknie korespondują z widokiem za oknem. I tylko choinki brakuje. Miałem wrócić z Ameryki wcześniej. Ponieważ wszystko się przedłużyło, naglił powrót do Szczecina, dziś odwiedziłem te kąty po czterech tygodniach nieobecności. Już nie opłaca się ubierać. Wszak jutro jade dalej, a do Gdyni wrócę już w 2006 roku.

Oprócz kolęd, widoku z okna, kawy oraz ciasta niewątpliwą atrakcją wieczoru była goraca kąpiel. Poleżałem w wannie, wygrzałem przemarznięte kosci i oddałem się lekturze swiątecznego numeru „Polityki”. Przeczytałem m.in. o czymś co od dawna instynktownie wyczuwałem, a mianowicie o koszmarach zwiazanych z nadmiarem opcji do wyboru. Chodzi o obfitość dóbr kuszących z półek rozmaitych sklepów wśród których klienci coraz bardziej czują się zagubieni. Autor przywoływał wyniki amerykańskiego eksperymentu z promocyjną sprzedażą dżemów przy kasie supermarketu. Pewnego dnia ustawiono regał z sześcioma gatunkami „promocyjnych dżemów”, na które skusiło się trydzieści procent klientów. Następnego dnia ofertę zwiększono do dwudziestu czterech gatunków i mimo, że wzbudzała znacznie większe zainteresowanie, to na zakup zdecydowało się tylko trzy procent klientów. Odstaraszyła ich perspektywa nietrafionego wyboru, bo prawdopodobieństwo, że zainwestują w najlepszy (cokolwiek by to nie oznaczało) słoik zmalało dramatycznie. Pamiętam jak za komuny kupowałem niemalże każdą mogącą mnie zainteresować   płytę, bo nowości było jak na lekarstwo i jeden rzut oka na półki księgarni muzycznej wystarczył by zobaczyć co zmieniło sie od ostatniego razu. Dziś półki Empiku albo Media Markt przeglądam po łebkach, losowo i bardzo czesto wychodzę z niczym. Kiedy usłyszę w radiu jeden utwór nie wiem czy warto dla niego kupować całą płytę, a gdy już prawie gotów jestem na podjęcie ryzyka, nagle spostrzegam jakąś starą płytę z szantami, na dodatek tańszą więc mógłbym dorzucić do niej coś jeszcze jakąś składankę. Już prawie wybrałem składankę, ale potem zastanawiam się czy warto wydawać kilka dych na składankę z lat siedemdziesiątych z dodatkiem szant, których przecież sporo mam na kasetach. Odkładam szanty i składankę na półkę i z pustym koszykiem idę pogrzebać w filmach albo książkach.

Autor pisał, że problem z wyborem dotyczy także wielu ważniejszych kwestii, na przykład drogi życiowej. Dziś, w porównaniu z pierwszą połową ubiegłego wieku świat oferuje niemalże nieograniczone możliwości w tym zakresie, zależne jedynie od naszych zdolności, fantazji i w pewnej części od posiadanych środków finansowych. To tez prawda. Próbowałem pracy w różnych kompaniach zanim przed czterema laty trafiłem do obecnej i mimo, że zakotwiczyłem tu na dobre, pewności nie mam czy nie skusiłaby mnie inna oferta, odpowiednio opakowana. Szukać, smakować, odnajdywać wciąż nowe możliwości to znacznie ciekawsze niż zadowolić się jedna opcją i tkwić przy niej aż do emerytury. Tyle tylko, że ceną jest wieczna tymczasowość. Cóż, każdy wybór ma swoje wady i zalety. Nikt jeszcze nie wynalazł uniwersalnego, w stu procentach dobrego sposobu na życie. Gdyby odnalazł, nie byłoby o czym pisać.

A w stosunkach damsko-męskich? Już Starowicz albo Wisłocka ostrzegali przed nadmiernym przebieraniem w kandydatach przez niektórych dwudziestolatków, którzy w końcu nagle zostali na lodzie orientując się nieco zbyt późno, że wszyscy znajomi pozakładali już rodziny. I na dodatek wcale nie z takimi znów cudami z pierwszych stron żurnali.  Nie mogąc się zdecydować na poślubienie jednego czy drugiego  z powodu ich nieznacznego odstepstwa od wyśnionego ideału, „tuż przed zamknięciem sklepu” biorą więc w końcu szybko to co pierwsze nawinie się pod rękę. I nieszczęście wisi w powietrzu.

Kończąc rozmyślania nad przeczytanym tekstem jeszcze z wanny zamówiłem przez komórkę pizzę i konsumując ja na kolację obejrzałem telewizyjne wiadomości. Pełne śniegu jak cały ten wieczór.

Gdynia, 28.12.2005; 23:55 LT

 

Komentarze