SŁONECZNIE

Gdynia w dniu dzisiejszym

Do biura szedłem jak na egzamin. W przygotowanej wczorajszego wieczoru strategii przejścia audytu była całkiem niemała rola i dla mnie. Rola miał polegać na przyjęciu na własną pierś części gradu pytań. Przyszedłem pół godziny wcześniej niż zwykle i… zakuwałem jak za najlepszych studenckich czasów.

Na szczęście uwaga audytorów skupiła sie na czym innym. Nie chwalmy jednak dnia przed zachodem słóńca. A słońce zajdzie dopiero jutro, bo audyt ma trwać dwa dni. Mam nadzieję, że panowie, którzy przyjechali w tym celu aż z Australii nie będą sie wygłupiać i skończą o rozsądnej porze, bym najpóźniej o osiemnastej mógł ruszyć w stronę Szczecina.

Pogoda od kilku dni była mniej więcej taka jak w styczniu. Z tą różnicą, że w styczniu było nieco cieplej. Wtedy +13°C, a ostatnio +10°C. I jeszcze z tą różnicą, że wtedy chodziłem w zimowej kurtce, a od dwóch tygodni tylko w marynarce.

Było dość ciepło, słonecznie a skwer kusił wodą i zielenią licznych spacerowiczów

Dziś jednak z każdą godziną robiło się piękniej. Niebo było błękitne, słoneczko przygrzewało, a zimny wiatr słabł. Kiedy o osiemnastej wyszedłem z biura, aż żal mi było jechać do domu. Podjechałem więc na Skwer Kościuszki (bardzo blisko mojego miejsca pracy) i zrobiłem sobie spacer. Nawet udzieliłem sobie chwilowej dyspensy od diety i skusiłem się na „kręconego” loda. W planie miałem jeszcze poczytanie Wyborczej w jakimś ogródku, lecz czas płynął tak szybko, że musiałbym wrócić wieczorem więc ogródek zamieniłem na długie leżenie w wannie. Czytanie w wannie (gazet, bo książek szkoda – wilgotnieją) pełnej gorącej wody to jedna z moich ulubionych rozrywek. Dziś kombinowałem, czy nie udałoby się postawić gdzieś na krawędzi laptopa i obejrzeć świeżo zakupioną płytę z bajkami dla potłuczonych Kabaretu Potem. Uznałem jednak, ze ryzyko utopienia go w wannie jest na tyle poważne, żeby prób jednak zaniechać. Szkoda, bo przecież czas jest zbyt deficytowym towarem, by po leżeniu w wannie poświęcać go jescze na bierne siedzenie przed ekranem. Obejrzę więc chyba dopiero w jakiejś podróży.

I na koniec zupełnie nie na temat, ale boje się, że zapomnę. W ostatnią sobotę miałem okazję spędzić wieczór wśród t.zw.grona pedagogicznego. Zamiast sam gadać z kumplami o morzu i statkach, co czynię wśród mi podobnych, tym razem słuchałem opowieści o szkole. Równie, a może i bardziej barwnych. Nauczyciele twierdzą, ze generalnie wszystko idzie ku upadkowi, bo dzieciaki uczą sie gorzej niż my w "naszych" czasach. Może nie tyle uczą się gorzej, co gorzej myślą. Jako człowiek z natury tolerancyjny gotów byłem polemizować z tą śmiałą tezą, ale gębę zatkano mi próbką dialogu z jednej z klas:

NAUCZYCIEL: Jak się pisze „chmurzyć”

UCZEŃ: Przez „rz”

NAUCZYCIEL: Dobrze, a dlaczego?

UCZEŃ (po chwili głębokiego namysłu): Bo się wymienia na sznurowadła.

Może to tylko dowcip miał być, z gatunku tych absurdalnych?

                                                      

Gdynia, 09.06.2005

Komentarze