Słoneczne pożegnanie Eastport

Kończy się kolejny dzień. Mieliśmy szczęście, bo front atmosferyczny przewalił się akurat podczas naszego postoju w porcie. Dziś rano znaleźlismy sie już pod wpływem wyżu i od śniadania pieknie swieciło słońce.

Typowy domek z Eastport

 

Ponieważ pilot był zamówiony na trzynastą, rano wyskoczyłem na trochę do miasta. Zrobiłem sobie spacer na przystań. Znalazłem też dostęp do internetu i szybciutko wrzuciłem blogowe wpisy, których uzbierało się kilka podczas podróży z Nowego Jorku. Na koniec poszedłem do supermarketu, gdzie kupiłem ciasto nazywające się… babka! Miło trafić na polonizmy w dalekim swiecie.

 

”Leniwej Lady” pilnował równie leniwy kot, któremu najwygodniej na mapie nawigacyjnej.

W Eastport nie ma sieci komórkowej, więc kupiłem karte telefoniczną i pogadałem z telefonu publicznego. Paulina, okazało się, jednak przyjechała i to na całe dziewięć dni. Cieszę się, że mogła przyjechać do swojej najlepszej koleżanki, ale przykro mi, że tułamy się ja tu, ona tam, zamiast wykorzystać ten czas na pobyt razem.

 

Łodzie rybackie są malutkie, ale dumnie noszą swoje imiona. W poblizu „Czarnego Niedźwiedzia” i „Miss Amy” cumowały „Leniwa Lady”, „Czarna Owca” i mnóstwo innych.

Gdyby ktoś się oburzał, że zaśmiecamy nasz język amerykanizmami w stylu „cheeseburgera”, spieszę donieść, że w rewanżu my sprzedaliśmy im poczciwą babkę.

Wieczorem obejrzałem ostatni już film z walizkowych zapasów. Znów nie przewidziałem, ze wyjazd będzie aż tak długi. Pozostaną mi ewentualnie powtórki, albo czterogodzinne, wczorajsze nagranie nurków z podwodnej inspekcji kadłuba J Mam jeszcze co prawda książkę, „Piatą Górę” Coelho, ale trzymam ją na czarną godzinę (czytaj: na podróż powrotną samolotem). Trudno, najwyżej ogłoszę nadejście czarnej godziny nieco wcześniej, a w samolocie zdam się na ofertę Lufthansy.

 

Atlantyk, 04.05.2005

Komentarze