ŚLISKIE BOŻE NARODZENIE

Święta, jak to zazwyczaj u mnie bywa, częsciowo spędziłem w podróży. Umówiliśmy się z Aniołem, że w Wigilię odwiedzimy swoich rodziców każde z osobna, natomiast wieczór pierwszego dnia świąt oraz cały następny dzień będą już tylko dla nas.

Do Szczecina zamierzałem jechać pociągiem, lecz na trzy dni przed Bożym Narodzeniem spotkało mnie rozczarowanie. Rozkład jazdy nie przewidywał bowiem bezpośrednich połączeń między Szczecinem a Gdynią 25 grudnia po południu. Musiałbym decydować się na przesiadki, i wszystko razem trwałoby znacznie dłużej niż normalnie. Osiem godzin na pokonanie 330 kilometrów to jak na XXI wiek wynik niezbyt wyśrubowany.

Po obfitych opadac śniegu, 23 grudnia spadł… deszcz. Deszcz, który zamarzał niemal natychmiast. Samochód pokrył się kilkumilimetrową warstwą lodu, która przywarła mocno. Skrobanie szyb przed jazdą wymagało dużego wysiłku i…. cierpliwości w odkuwaniu owej skorupy centymetr po centymetrze. Taka sama pojawiła się na jezdniach, chodnikach, placach. Kilkudziesięciocentymetrowa warstwa śnieżnego puchu pokryła się skorupką lodu niczym creme brulee karmelem. Owa gładkość w połączeniu ze świetlnymi refleksami na lodzie tworzyły niezwykły widok, jakby całe miasto stało w wodzie.

W takich warunkach w Wigilię nad ranem wyruszałem z Gdyni. Wziałęm ze sobą między innymi płyty z kolędami i słuchając ich przemierzałem wolniej niż zwykle znaną juz niemal na pamięć trasę. Kolędowy repertuar jest tak wyeksploatowany, że artyści z górnej półki próbują nadać im osobiste, nieco odmienne brzmienie. Rozumiem ich frustrację, bo wyjść i zaśpiewać poprawnie to trochę poniżej ich ambicji. Ja jednak nie lubię artystycznych eksperymentów, tam gdzie najważniejsza jest tradycyjna melodia. Takim niewypałem było osławione wykonanie polskiego hymnu na mistrzostwach świata w Korei i podobnie męczyłem się słuchając interpretacji kolęd, które świadczyło o dużych możliwośćiach wokalnych innej piosenkarki, oraz o wyobraźni jej muzyków, lecz utwory te chyba jedynie tekstem przypominały pierwowzór. Z ulgą zmieniłem płytę i w samochodzie znów zrobiło się świątecznie.

Minęło południe gdy wjeżdżałem do Szczecina. Tato już czekał ubrany, bo obiecałem, że zabiorę go samochodem na cmentarz. Odgarnęłiśmy trochę grubą warstwę śniegu z nagrobków i zapaliliśmy znicze. Byłem zaskocznoy iloscią ludzi, która krzątała się przy grobach w wigilijne popołudnie. No cóż, to dzień, w którym ludzie łączą się z rodzinami i w szczególny sposób odczuwają brak tych, którzy już odeszli na tamtą stronę.

Kiedy wrócilismy, rzutem na taśmę jeszcze dorwałem się do komputera, by porozsyłać życzenia. Dobrze, że są e-maile, chociaż zawsze meczy mnie moralny kac, gdy sprawę załatwiam jednym kliknięciem zamiast wypisać świąteczne pocztówki, nakleić znaczki i wysłać pocztą tradycyjną.

Czas przeleciał szybko. Wigilijna wieczerza, potem świąteczny poranek, ponowne spotkanie przy stole w południe,  a około wpół do czwartej ruszyłem w drogę powrotną do Gdyni.. Tak jak się spodziewałem nie było dużego ruchu i jechało się spokojnie. Niemal każda z mijanych miejscowości mniej lub bardziej przystroiła się na święta. Nawet koszaliński ratusz, który jest jakąś koszmarną wielkopłytową wariacją z lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku, po zmroku w świątecznej iluminacji prezentował się niezgorzej.

Koszalin ratusz 02

Jazda pomimo trudnych warunków mijała spokojnie i za czas jakiś znów ujrzałem ze szczytu wzgórza w Kębłowie morze świateł t.zw. Małego Trójmiasta Kaszubskiego. Jeszcze tylko łagodna serpentyna w dół i już oświetlona, dwujezdniowa droga do samej Gdyni.

Mówią, że najwięcej wypadków zdarza się w odległości kilku kilometrów od domu. Mi zostało dokładnie dziewiętnaście, gdy między Wejherowem a Redą autem nagle i niespodziewanie mocno szarpnęło w lewo. Poślizg. Skontrowałem kołami pamiętając, żeby nie hamować. Szarpnięcie w drugą stronę, potem znów z powrotem, a za każdym razem amplituda skrętu większa, aż w końcu auto ustawia się bokiem i uderza w barierkę między jezdniami. Po chwili szoku włączam światla awaryjne i wyciągam z bagażnika trójkąt odblaskowy, by ustawić go na jezdni. Nadjeżdżają pierwsze samochody. Ktoś się pyta, czy nic mi się nie stało, czy samochodem da się jeszcze jechać  Musze do końca oderwać wiszący kikut zderzaka. Silnik wystartował, więc powoli zjeżdżam na pobocze. Potem ludzie pomagają mi zebrac z jezdni porozrzucane fragmenty lamp. Kiedy wszystko uprzątnięte, zabieram trójkąt, dziękuję tamtym ludziom i próbuję odnaleźć telefon. Wszystko co leżało na siedzeniach, teraz kłębi się na podłodze. Na fotelu leżał tez telefon, z którym łaczył mnie kabel ze słuchawkami w uszach. Ten kabel plątał mi się przy ubraniu gdy wysiadałem z auta, ale gdy telefon gdzieś poszybowal, pozostały z niego strzępy. Nie czułem ani nie pamiętałem, żadnego szarpnięcia, ale musiało być spore, skoro ze słuchawek tkwiących w uszach prawie nic nie zostało.

SĹ?uchawki 01

Sluchawki 03

Sluchawki 02

Odnalazłem go w końcu gdzieś na podłodze i zadzwoniłem do Anioła. Ledwie odłożyłem słuchawkę gdy zadzwonił mój tato. Zawsze dzwoni by dowiedzieć się, czy szczęśliwie dojechałem. Tym razem nie miałem dobrych wieści, chociaż w ostatecznym rozrachunku uznałem, że i tak miałem bardzo dużo szczęścia w nieszcęściu. Przywaliłem bowiem w barierkę, która z założenia pochłania energię uderzenia. Gdyby wyrzuciło mnie nie w lewo lecz w prawo, wylądowałbym na jednym z rosnących wzdłuż drogi drzew. Gdyby zdarzyło się to na drodze jednozjezdniowej, zamiast na barierce, zatrzymalbym się w rowie po przeciwnej stronie, o ile szczęśliwie nie zaliczyłbym zderzenia z kimś z przeciwka. No i trzecie szczęście to pusta droga. Gdyby ktoś jechał za mną lub obok mnie, nie obyłoby się bez karambolu. Pierwszy raz miałem doświadczenie znajdować się w samochodzie tańczącym poza kontrolą na jezdni i ciągle jak sobie to przypominam, przechodzą mnie ciarki. Okropne musi być też zapewne uczucie gdy kierowca jadącego z przeciwka pojazdu widzi, że ktoś zbliżający się do niego zaczyna nagle wykonywać takie niekontrolowane ewolucje. Nie ma dokąd uciec i nie ma jak przewidzieć nastęnego ruchu.

Była jedenasta wieczorem gdy dojechałem do Gdyni. Adrenalina powoli schodziła i mogliśmy rozpocząć świętowanie z Aniołem. Mój agent ubezpieczeniowy przekonywał mnie w marcu, gdy odnawiałem ubezpieczenie, że może zamiast zapłacić mniej (zniżki plus mniejsza po kolejnym roku wartość auta), warto te pieniądze zainwestowac w dodatkowe ubezpieczenie, n.p. car assistance. No i tak zrobiłem. Pierwszy raz. Dzięki temu w drugi dzień świąt pod dom dostarczono mi samochód zastępczy, który w ramach ubezpieczenia będę mógł używać przez najbliższe dwa tygodnie

Gdynia; 28.12.2010; 06:55 LT

Komentarze