SKOŃCZYŁEM Z POTTEREM

 

– Tato, przeczytaj tę książkę, proszę – molestowali mnie Tomek z Pauliną

– To jest niby książka dla dzieci, ale czytają ją również dorośli – przekonywała Paulina, kiedy pakowałem swoje rzeczy przed wyjazdem na statek. Oczywiście uległem i „cegła” p.t. „Harry Potter i kamień filozoficzny” wylądowała w mojej walizce.

Byli wtedy jeszcze tacy mali…

– Odrabiam pracę domową – mówiłem lekko zażenowany gdy ktoś mnie przyłapał na lekturze, ale już wkrótce zacząłem zbierać jej owoce i kryć się przestałem. Nic mi bowiem nie odbierze wielu godzin rozmaitych dyskusji jakie stoczyliśmy przez te lata nawiazując do kolejnych tomów owej czarodziejskiej powieści. Eks, która sceptycznie podchodziła do wartości tych książek, ledwie je tolerując, swoją wiedzę opierała głównie na recenzjach. Nasz język pełen był dla niej niezrozumiałych okresleń pochodzących z magicznych stronic. A przecież te wszystkie dziwaczne zdarzenia dotyczyły normalnych ludzi postawionych jedynie w nieco innych okolicznościach i dysponujacych nieco innymi, fantastycznymi możliwościami. Ich radości, rozterki, smutki, ich przyjaźnie, miłości, rywalizacja, psoty, egzaminy, porażki, zwycięstwa, tęsknoty – to były uczucia tak dobrze znane nam wszystkim i prędzej czy później większość rozmów i tak kończyła się na tego typu uniwersalnych zagadnieniach.

Potem były wyjścia do kina na ekranizacje kolekjnych odcinków i znów rozmowy co udało się lepiej, a co gorzej i czy filmy o Harrym Potterze można porównywać opowiescią o Hobbitach, bo tak się trafiło, że w podobnym czasie na ekrany trafił również „Władca Pierścieni”.

Pewnego razu jechaliśmy samochodem z Gdyni do Szczecina. Wyruszyliśmy jak zwykle po zakończeniu mojej pracy i dojechalismy na miejsce dopiero około północy. Zaczynały się imieniny Tomka, lecz równiez tej nocy rozpoczynano sprzedaż bodajże szóstej części tej powieści. Była to okazja do jedynej w swoim rodzaju nocnej wizyty w empiku. Cała nasza trójka była już w takim wieku, ze chwyty marketingowe w postaci czarodziejów krążących wśród regałów czy infantylnych konkursów już nas nie rajcowały, ale była to ciekawa oprawa imienin, na które prezentem oczywiście stała sie tak książka.

Kiedy ukazał się tom siódmy i ostatni, moje dzieci zaciekawione „jak to się skończy” nie czekały na polskie wydanie, lecz przeczytały blisko osiemset stron w oryginale. Już za samo to chwała pani Rowling.

Wczorajszego wieczoru skończyła się moja prawie dziewięcioletnia przygoda z Harry Potterm. Przewijała się przez znaczny fragment mojego życia. Zaczęło się gdy Tomek i Paulina byli w najmłodszych klasach podstawówki. Dorastali niemal równocześnie z głównym bohaterem. Tydzień temu moja wchodząca właśnie w dorosłość córka wręczyła mi na podróż ów ostatni tom, opowiadający o również wkraczającym w dorosłość „chłopcu, który przeżył”.

Pochłonąłem ją w mig. Wydawała mi się najbardziej mroczna i najbardziej „dorosła” ze wszystkich. Nie wiem, czy najmłodsi czytelnicy pochłonięci jedynie wartką akcją, zrozumieją wszystkie wątki. Może wrócą do nich po latach, kiedy podsuną te ksiązki swoim dzieciom?

Opowieść o Harrym Potterze oprócz milionów zwolenników była też ostro krytykowana przez autorytety za niemalże grafomaństwo, rozdmuchaną, napędzającą popyt komercję, propagowanie złych wzorców (sic!) i.t.d. Niech się spierają autorytety. Ja odhaczam w swoim życiu rozdział o Potterze, głęboko przekonany, że ta lektura w niczym moim dzieciom nie zaszkodziła, a była jednym z tych kawałków układanki, która tak jak inna „grafomańska” opowieść o Panu Wołodyjowskim, Kmicicu, Zagłobie, Skrzetuskim uczyniła nasze zycie barwniejszym.

Atlantyk, 25.02.2009; 07:15 LT

Komentarze