SEN PRZERYWANY

    

W moim śnie przyszedł czas na piękną muzykę. Rzadko miewam tak bardzo wyraziste akustycznie marzenia senne. Wsłuchiwałem się coraz bardziej w jej niesamowite dźwięki i nagle zaczął się tradycyjny koszmarowy scenariusz. Muzyka zaczęła wydawać mi się coraz bardziej znajoma, coraz bardziej niepokojąca. Napięcie narastało i czułem, że za chwilę coś się wydarzy…

Telefon!

Obudziłe się w jednej chwili i wyskoczyłem z łóżka biegiem rzucając sie do biurka, na którym leżał dzwoniący jak oszalały telefon komórkowy.

– Słucham!

– Dzień dobry. Przepraszam, że dzwonię o trzeciej nad ranem, ale mamy problem…

Problemy zaczęły się wcześniej. Załoga jednego ze statków nie mogła zlokalizować przyczyny awarii więc postanowiliśmy wysłać tam specjalistę z innego statku, który własnie szykował się do opuszczenia kotwicowiska na rzece Mississippi. Sprawadzamy rozkład lotów, bilety… Zarezerwowane. Odlot za… cztery godziny. Jeszcze trzeba powiadomic samego zainteresowanego, który musi szybko sie spakowac i dotrzec na lotnisko.

Telefon na statek. Nic z tego. W pozycji, na której stoją satelita akurat skrył się w cieniu komina. Inne zaś w tym rejonie są pod linią horyzontu. Dzwonię więc na komórkę.

– Przepraszamy. Abonent czasowo nieosiągalny – informuje beznamiętnie odtwarzany automatycznie komunikat. Cholera! Statek stoi w USA, a nie można się z nimi skontaktować. Toż to nie dżungla! Dzwonie do agenta i proszę, żeby powiadomił kapitana i owego specjalistę. Żeby zdążyć na samolot, za godzinę powinien opuscić statek.

Kiedy wróciłem do domu, odebrałem telefon potwierdzający, że udało się. Zszedł ze statku o czasie.

Kiedy kładłem się spać, ten sam telefon zadzwonił powtórnie.

– Sorry, sprawy się nieco skomplikowały.

– Co się stało?

– On jest już na lotnisku, ale bez dokumentów. W pośpiechu zapomniał zabrać ze statku.

Tu wyrwało mi się na cały głos słowo uznane powszechnie za nieprzyzwoite.

– Paszportu tez nie ma? – zaptałem głupio po chwili.

– Nie ma. Żadnych dokumentów nie ma. Saszetkę z nimi zostawił w kabinie na stole.

– Statek już odpłynął – dodał po chwili mój rozmówca, chyba tylko po to, żeby mnie zdołować do końca.

Rzeką płynie się do ujścia około czternaście godzin.

– Ten lot juz przepadł, ale może załapie się na któryś z następnych? Pilot opuszczając statek może zabrać saszetkę na brzeg i odbierzemy ją ze stacji pilotów.

– Właśnie to załatwiamy.

Mogłem więc zasnąć spokojnie.

Wspomniany na początku telefon obudził mnie o trzeciej z informacją, że statek jednak nie odpłynął. Co za szczęście! Bez problemu odzyskaliśmy dokumenty.

– Nie odpłynął bo nie może wyciągnąć kotwicy. Zahaczyła o jakąś przeszkodę na dnie. Wymiana rozmaitych telefonów trwała prawie do szóstej. Zdrzemnąłem się potem półtorej godzinki i poszedłem do biura.

W trakcie dnia okazało się, że nasz pechowy podróżnik załapał się na jeden z następnych lotów, dotrał na tamten drugi statek i w pół godziny usunął awarię. Co znaczy wiedza poparta doświadczeniem!

Ale statek z uwięzioną kotwicą stał nadal i czekał na nurków oraz dźwig pływający. Róznica czasu między nami a Louisianą sprawiła, że akcja na dobre rozkręciła się dopiero późnym popołudniem. To już chyba taka piątkowa tradycja się zrobiła, że znów weekend zacząłem od siedzenia w biurze do północy. W końcu padła mi bateria od telefonu komórkowego. Jedną ładowarkę miałem w domu, a drugą w samochodzie. To przyspieszyło moje wyjście. Spakowałem się i opusciłem budynek.

A na zewnątrz zupełnie inny świat. Ciemność, cisza. Tylko ptaki spiewają wśród okalających teren drzew. No i koty łobuzują po nocy. I jeszcze coś. Szelest jakiś. Po chwili z krzaków wysuwa się jakieś niewielkie zwierzątko. Sunie w moim kierunku. Kolczaste zwierzątko. Jeż! Chwyciłem za telefon, żeby zrobic mu zdjęcie, lecz przypomniałem sobie, że bateria rozładowana. Szkoda. Jeż tymczasem tuptał wprost do moic nóg. Oswojony jakiś? Kiedy był już jakiś metr albo półtora ode mnie, zadarł łepek i przerażony z całą siłą swoich jeżowych łapek zaczął uciekać z powrotem w krzaki. Północ była, więc może nastąpiła we mnie jakaś przemiana, która wystraszyła zwierzątko? A może cos mu się poprzestawiało wcześniej w jeżowej główce, zanim zorientował się, że postępuje bardzo nieostrożnie. W każdym razie był to miły akcent kończący pracowity dzień. No, własciwie to nie kończący, bo w aucie podłączyłem telefon do ładowarki i po przyjeździe do domu dysponowałem już aktualnymi informacjami ze statku. Było po pierwszej kiedy rozesłałem je do zainteresowanych osób. Umówiłem sie na nastepny telefon około szóstej. Zadzwonili o piątej. Statek nadal stał uwięziony zablokowaną kotwicą, ale pojawiło się swiatełko w tunelu. Kilka pozytywnych wiadomości. Szybko rozesłałem je do zainteresowanych osób i wróciłem do łóżka z silnym postanowieniem, że pośpię co najmniej do dziesiątej.

Godzina 08:17. Telefon.

– Słucham.

Po drugiej stronie dyrekcja.

– Dzień dobry. Widzę, że dobre wieści. Ma nadzieję, że nie zakłóciłem panu snu.

– Skądże! Spodziewałem się, że pan zadzwoni.

Zełgałem tylko trochę, bo naprawdę spodziewałem się telefomu dyrekcji. Zastanawiałem się tylko kiedy. Miałe nadzieję, ze nastąpi to około dziesiątej. Miło sie jednak rozmawiało i po odłożeniu słuchawki szybciutko wskoczyłem pod kołdrę. Przyjemna błogość rozlała sie po ciele i po kilku minutach znów byłem w krainie Morfeusza.

Telefon!

Sięgam po niego, a kątem oka spoglądam na zegarek. Jest 08:50.

– Cześć! Mam nadzieję, że cię nie obudziłem… – przywitał mnie kolega z pracy.

– Trochę mnie obudziłeś, ale już nie odkładaj słuchawki.

– Eee, co tam będziesz spał tak długo w sobotę! Wyjrzyj przez okno jakie piekne słoneczko. A ja dzwonie z ciekawości dowiedzieć sie czegoś wiecej,  co z tym statkiem, bo widziałem twój e-mail, że idzie ku lepszemu…

Za oknem rzeczywiście świeciło piękne słońce.

Opowiedziałem o sytuacji na statku i znów wskoczyłem pod kołdrę. Morfeusz jednak chyba się obraził, bo po kilkunastominutowym przewracaniu się z boku na bok, zorientowałem się, że nic już ze spania nie wyjdzie.

Poleniuchowałem więc godzinke przed telewizorem, a potem wstałem.

Miałem w planie wybrać się na sobotni spacer na Oksywie i miałem zamiar tutaj go opisać, ale juz widzę, że system tak długiego tekstu nie przyjmie. Powrócę więc do owego tematu w nastepnym wpisie

Gdynia, 27.04.2008; 00:15 LT

Komentarze