SCENY NIEDZIELNE

           

Rozbawiłem dziś pewną panią. Uśmiała się serdecznie. A żart był niezamierzony. Ot, poszedłem na pocztę aby nadać list priorytetowy. Z samego rana, bo zależało mi aby znalazł się w Gdyni dnia następnego. Co prawda ze Szczecina do Trójmiasta dystans nie taki znów wielki i tych kilka pociągów dziennie odjeżdża, ale na wszelki wypadek wolałem list wysłać wcześniej.

– Dojdzie na jutro? – bardziej stwierdziłem niż spytałem.

I wtedy nastąpił ów wybuch śmiechu.

– No co pan? Trzy dni świąt przecież. Nikt nie pracuje. Odbiorą stąd te listy dopiero we wtorek rano, więc dojdą na środę.

Owa pani była tak urocza w swej spontanicznej, wcale nie złośliwej wesołości, że nawet nie próbowałem pomstować na Pocztę Polską. Pomyślałem „o ja durny” i odwzajemniłem uśmiech.

            

Mój magnetowid, który sprawiłem sobie jeszcze w czasach komuny odmówił definitywnie posłuszeństwa jakieś półtora roku temu. Moja cierpliwość się wyczerpała natomiast przed trzema dniami, kiedy oglądaliśmy „Pręgi” z DVD na laptopie, ale bez dodatkowych głośników. Siedzieliśmy we trójkę pochyleni nad ekranem by nie uszczknąć nic z dialogów. Dziś zakupiłem więc kombajn: DVD z magnetowidem. Dzięki temu mogłem znów sięgnąć do przepastnej szuflady z kasetami. Zachowało się w niej jeszcze całkiem sporo filmów.  A przy okazji korzystam z funkcji tunera TV odzyskując dostęp do dawno utraconych programów, bo mój odbiornik, też jeszcze z kawalerskich czasów i pamiętający traumę utopienia pilota w wannie przez dzieciaki gdy były w wieku przed-przedszkolnym, odbierał maksymalnie trzydzieści stacji. Nazywa się Nokia i pamiętam ów zakup w schyłkowym okresie Peweksu i Baltony. Wszyscy się dziwili dlaczego wybrałem jakąś dziwaczną, nieznaną firmę zamiast porządnej marki. O telefonach komórkowych jeszcze nikomu się nie śniło.

     

Mama wstała. Po prostu. Poszła do toalety, a potem podeszła do okna. I tak kilka razy. Oczywiście owe przechadzki były bardzo krótkie, a potem znów się kładła, lecz był to ogromny, skokowy postęp w stosunku do poprzednich dni.

– Wstanę. Będę jeść, będę mieć siłę i będę jeszcze chodzić – powiedziała znów z tą niezwykłą stanowczością. Muszę przyznać, że po chwilach przygnębienia i pogodzenia z losem taka nowa wola walki robi wrażenie. Ponoć wiara czyni cuda, więc kto wie?

Szczecin, 15.08.2005

Komentarze